Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi rudzisko z miasteczka Glinka/Kraków. Mam przejechane 19163.63 kilometrów w tym 295.03 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.04 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy rudzisko.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Rumunia 2012

Dystans całkowity:1255.24 km (w terenie 12.30 km; 0.98%)
Czas w ruchu:71:09
Średnia prędkość:17.64 km/h
Maksymalna prędkość:60.60 km/h
Suma podjazdów:10203 m
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:89.66 km i 5h 04m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
94.20 km 8.00 km teren
05:39 h 16.67 km/h:
Maks. pr.:55.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1516 m
Kalorie: kcal

Home, sweet home

Piątek, 21 września 2012 · dodano: 29.10.2012 | Komentarze 0

Jak na nasze standardy wstaliśmy dosyć wcześnie, bo przed 7. Niebo było niebieskie, lecz szybko po nim płynęły chmury, czuć było już jesienny chłód. Czekając na Simona postanowiliśmy zrobić coś ciepłego do jedzenia i - w konsekwencji - to Simon musiał czekać na nas. Zasugerował, że jeśli zależy nam na jak najszybszym przekroczeniu granicy z Polską, to najlepiej skierować się na przełęcz Ruske Sedlo. Droga nie jest wprawdzie w całości asfaltowa, ale szlak rowerowy jest oznakowany i biegnie przez ichniejszy park narodowy. Nie mieliśmy niczego, co moglibyśmy zostawić w podzięce Simonowi za okazane serce, więc tylko dziękujemy i zostawiamy adres mailowy - może kiedyś zawita do Krakowa i będziemy mogli się odwdzięczyć.
Po pierwszym przekręceniu korbą wiem, że nastał dzień kryzysowy nr 2. Zaraz przy wjeździe do parku czeka na nas krótki, acz stromy podjazd i "odbramny" musi długo czekać nim opuści podniesione na przejazd M. rogatki.
Niebo jest już w całości spowite chmurami, które ciężką kurtyną opadają na zalesione szczyty gór.
Przejeżdżając obok jeziorka Starina (będącego też ujęciem wody pitnej dla znajdujących się poza terenem parku miejscowości) słyszymy porykiwania niedźwiedzia, co wydaje nam się nieco paradoksalne (w przewodniku wyczytaliśmy, że około 60% europejskiej populacji niedźwiedzia żyje w rumuńskich karpatach, a my słyszymy go na Słowacji, niedaleko polskiej granicy).
Robię 2 zdjęcia i jedziemy dalej, choć niedźwiedzie ryki niosą się za nami jeszcze przez dobrych kilka kilometrów.

Park Narodowy Połoniny, Słowacja © rudzisko


Vodna nadrz Starina © rudzisko


Droga przez znaczną część jest asfaltowa, dopiero 8km przed przełęczą nawierzchnia zmienia się na gruntową, po której nie jedzie się aż tak najgorzej (po warunkach na Ukrainie wymagania znacznie zmalały:)).

Narodny Park Poloniny © rudzisko


Po wczorajszym deszczowym dniu droga momentami jest błotnista i śliska, gdyby nie to podjazd nie byłby bardzo trudny, bo wijący się kamienisty trakt łagodzi nachylenie.

Atak na Ruske Sedlo © rudzisko


W czasie podjazdu mijamy tylko dwie pary turystów (obie polskich) - pierwsza to starsze małżeństwo zbierające w czasie spaceru orzechy włoskie, których podobnie jak jabłoni rosło wzdłuż drogi bardzo wiele; druga to rowerzyści na rowerach górskich, lepiej dostosowanych do pokonywania śliskich korzeni.

Słowackie góry © rudzisko


Słowackie góry jeszcze raz © rudzisko


Około 2,5km przed przełęczą tuż przy drodze wznosi się pomnik poległym w czasie Operacji Dukielskiej żołnierzom Armii Czerwonej. Spod pomnika zaś rozciąga się panorama Słowackich Bieszczad:

Za rodiny, pomnik poświęcony poległym żołnierzom Armii Czerwonej © rudzisko


Stamper i góry © rudzisko


Słowacki widoczek w niepogodę © rudzisko


Chwilę później licząc na skrót mylimy drogę i musimy zawrócić (w sumie dodatkowe 2 km:). Docieramy wreszcie na przełęcz (801 m. n.p.m.) i widzimy, że po polskiej stronie jest świeży i gładki asfalt. Rozpoczynamy zjazd - pomimo, że spomiędzy chmur momentami wyziera słońce, to jednak jest dość chłodno.

Z Cisnej do Jabłonek droga znów prowadzi przez górkę, a potem to już bardzo długo w dół. Zatrzymujemy się tylko, aby sfotografować San, choć słońce jest już dosyć nisko i na podjeździe z widokiem na Zagórz:

San o zmierzchu © rudzisko


Widok na San... © rudzisko


Zagórz o zmierzchu © rudzisko


Podkarpacki widoczek © rudzisko


Dojeżdżamy do Sanoka tuż przed 19. Na pociągi nie ma co liczyć, a moja dzisiejsza dyspozycja poddaje w lekką wątpliwość plan jechania do Rzeszowa. Idziemy coś zjeść i o 20:10 stawiamy się na dworcu autobusowym, aby z ciekawości zobaczyć, czy kierowca będzie skory zabrać nas do Rzeszowa. Okazuje się, że owszem, więc wrzucamy rowery z odkręconym przednim kołem do luku i 2 godziny później wysiadamy w Rzeszowie. Okazuje się, że o tej porze nie ma już żadnego pociągu do Krakowa i spędzamy noc w poczekalni dworca, na metalowych, zupełnie nienadających się do snu, krzesłach. Ciężko stwierdzić, czy nie zmogłoby mnie nocne zmęcznie, ale trochę żałuję, że nie podjęłam walki (pokonałabym swój dotychczasowy maksymalny dystans o około 30km). Do domu dotarliśmy po 8 rano, bo pociąg wlókł się niemiłosiernie...



&feature=related
Kategoria Rumunia 2012


Dane wyjazdu:
129.27 km 0.00 km teren
07:45 h 16.68 km/h:
Maks. pr.:44.90 km/h
Temperatura:9.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Ukraina-Słowacja w koszmarnym deszczu

Czwartek, 20 września 2012 · dodano: 28.10.2012 | Komentarze 0

Mimo wczesnej pobudki nie udaje nam się wyjechać przed 9. Zanim zdążymy obładować rowery sakwami, zaczyna kropić. Temperatura na razie nie jest najgorsza i wynosi 15 stopni, ale godzinę później, kiedy rozleje się na dobre, spadnie do 9. Szybko przebieram sandały na pełne buty, jednak zlewająca się woda ze spodni sprawi, że za kilkanaście minut i tak będzie w nich chlupotać... Również nasza odzież przciwdeszczowa szybko polegnie w walce z otaczającą nas aurą i dzisiejsza podróż nie będzie należeć do przyjemnych.
Droga przez Ukrainą miała być szybkim przelotem (prawie 100 km w zupełnie płaskim terenie), jednak pogoda i nawierzchnia zweryfikuje nasze poglądy.
8 kilometrów za Berehove odbijamy w mniejsze (na mapie żółte drogi) i rozpoczynamy podróż po gigantycznych wertepach (droga miejscami jest tak dziurawa, że nie da się ominąć jednej, aby nie wpaść w drugą dziurę). Prędkość oscyluje w okolicach 15-17km/h, jednak kałuże skrywają czasem głębokie dziury i powolna jazda nie uchroniła Marcina przed kapciem. Żadnego zadaszenia w pobliżu, więc dętkę trzeba wymienić na deszczu.
Kilkanaście kilometrów dalej zatrzymujemy się pod jakimś barem, pijemy ciepłą herbatę, jemy hot-dogi i robimy zakupy z mnogością woreczków w sąsiadującym sklepie. Przebieramy skarpety na suche, izolujemy kilkoma woreczkami i jedziemy do Użhorodu. W tym mieście postanawiamy się rozdzielić - Marcin z Justyną chcą przekroczyć granicę podobną metodą, jak to zrobiliśmy w Helmeu, licząc na to, że ktoś podwiezie ich w głąb Słowacji. My postanawiamy ruszyć na północ i przekroczyć granicę w Małym Bereznym. Odprowadzamy ich kawałek, po czym kierujemy się na drogę H13. Tam atakuje nas tak potworny wiatr, że nie jesteśmy w stanie przekroczyć prędkości 10km/h. Kilka kilometrów dalej droga zaczyna wić się wśród wzgórz, które osłaniają nas od wiatru. Ciągle leje. Deszcz trochę ustaje dopiero w okolicach Wielkiego Bereznego (mamy wówczas na liczniku prawie 100km). Zatrzymujemy się na przystanku, żeby skonsumować pod dachem kupione wcześniej drożdżówki, kiedy mijają nas jadący w przeciwnym kierunku rowerzyści z sakwami crosso. Okazuje się, że zamierzają pokonać podobną jak my trasę, tyle, że w przeciwnym kierunku. Chwilę z nimi rozmawiamy, życzymy powodzenia i ruszamy w stronę ukraińsko-słowackiego przejścia granicznego. Spotkani chwilę wcześniej sakwiarze mówili nam, że celnicy ukraińscy są dość podejrzliwi i że zaglądają do sakw, ale nam za każdym razem wystarczała słowna deklaracja, że nie mamy niczego do oclenia (niezależnie, czy wjeżdżaliśmy, czy wyjeżdżaliśmy z Ukrainy). Tak jest i tym razem - po stronie ukraińskiej spędzamy zaledwie minutkę i zatrzymujemy się przy słowackiej kontroli paszportowej. Celnik sprawdza nasze paszporty i informuje, że jeszcze tylko kontrola celna i możemy jechać dalej. Drugi celnik ponownie zabiera nasze paszporty, po czym wraca z pytaniem, gdzie zamierzamy nocować. Nieprzenikniona urzędnicza twarz nie wskazuje żadnych intencji, a mając świadomość nielegalności rozbijania się na dziko, wymieniamy jakieś dość odległe pole namiotowe. Próbujemy zbagatelizować argumenty, że to daleko i że już późno, ale chwilę później okazuje się, że pan celnik sam podróżuje rowerem i proponuje nam nocleg w swojej chatce działkowej. Musimy przejechać jeszcze około 20km, pójść do restauracji hotelowej i tam na niego poczekać.
Docieramy do restauracji i zastanawiamy się, że wypada tam wchodzić po całodniowej jeździe w ulewnym deszczu, ale zwycięża chęć ogrzania się (nie mamy pojęcia, ile trzeba będzie czekać na naszego dobroczyńcę). Ledwie przekraczamy próg, a już jakiś pan pyta nas, czy to my te cykloturisty, potwierdzamy, a pan dzwoni do celnika, że dotarliśmy:)
Zamawiamy herbatę, a chwilę później pojawiają się przed nami kieliszki z rumem, fundowane przez panów z sąsiedniego stolika:)
Tak rozgrzani jedziemy z Simonem na jego działkę, gdzie instruuje nas co i jak i zapuszcza taki oto cover:



W domku jest piecyk, ale niestety nie da się rozpalić, bo bardzo dymi, więc ubrania nam nie przeschną:( Poza tym jest super:)

Kategoria >100, Rumunia 2012


Dane wyjazdu:
106.87 km 0.00 km teren
05:20 h 20.04 km/h:
Maks. pr.:51.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:794 m
Kalorie: kcal

Do Helmeu i na Ukrainę

Środa, 19 września 2012 · dodano: 26.10.2012 | Komentarze 0

Dzień rozpoczynamy od podjazdu na przełęcz Huta. Droga wije się przez las, a widoki roztaczają się dopiero przy zjeździe. Zanim rozpoczniemy zjazd chwilę odpoczywamy, a Mateusz dokarmia bezpańskie psy:

Jadłodajnia:) © rudzisko


Jedziemy drogą, która prowadzi z Sighetu do Helmeu, więc oprócz zwykłego ruchu samochodowego na drodze roi się od tirów. Zjazd jest kręty i dość stromy, a światło komplikuje robienie zdjęć, więc poprzestajemy na jednym przystanku zdjęciowym i kierujemy się w stronę Certeze.

Pod słońce, przełęcz Huta © rudzisko



Wspomniana powyżej miejscowość wygląda jak Bevery Hills, w zasadzie nie było tam domu, do którego nie pasowałoby określenie willa. Wśród okalających drogę domów przechadzały się staruszki w charakterystycznych czarnych spódnicach do kolan i chustkach na głowach:) Jak kwitnie dobrobyt przy granicy z Ukrainą polecam zobaczyć tutaj.

Staramy się zboczyć z głównej drogi i niestety boczna szybko zamienia się w bruk:/ Nie znoszę bruku, choć ze wszystkich po jakich do tej pory jechałam, najgorszy jest zdecydowanie ten na Ukrainie.
Choć nawierzchnia nie należy do najlepszych, to nie można odmówić okolicy malowniczości:

Rumuńskie krajobrazy © rudzisko


Eh, ta kostka brukowa... © rudzisko


Tuż za Boinesti, Rumunia © rudzisko


Lacul Callinesti-Oas © rudzisko


Polna droga © rudzisko


Rumuńska jesień © rudzisko


W oddali majaczą góry © rudzisko


Rumuńskie górki © rudzisko


Jechanie po brukowej nawierzchni idzie nam dosyć topornie, więc dojeżdżamy do Turulung, skąd do Helmeu prowadzi nowa szeroka droga asfalotowa. Otaczające krajobrazy nadal są rolnicze, jednak zdecydowanie bardziej zmechanizowane.
Przed 15 docieramy do przejścia granicznego. Rumuński celnik pozwala nam przejechać, jednak sugeruje, że Ukraińcy mogą robić problemy, bo przejście jest drogowe. Docieramy do celnika po ukraińskiej stronie, który widząc nas popada w pewną zadumę, mówi, że z rowerami nie przejedziemy, nic nie poradzi, ale przecież możemy wsiąść do jakiegoś samochodu. Trzeba tylko zejść na bok i cierpliwie poczekać. Oczyma wyobraźni widzimy siebie, kilka godzin później, próbując znaleźć chętnych do przewiezienia. Tymczasem ukraiński celnik, później także rumuński w ciągu dosłownie 5 minut wsadzili nas do 3 kolejnych samochodów osobowych (trzeba było tylko odpiąć sakwy) załatwiając wszystko za nas z tubylcami:) wszystko odbyło się tylko za uśmiech i kilkanaście minut później jechaliśmy już po ukraińskich drogach:)

Moje dotychczasowe doświadczenia z nawierzchnią szos na Ukrainie opierały się na przejeździe po nowym asfalcie na odcinku Przemyśl - Lwów. Mylące, oj mylące.
Droga na mapie zaznaczona kolorem czerwonym fragmentami składa się z wielkiej kostki brukowej. Jest dość szeroka i jeździ po niej wszystko, ale zdecydowanie najwięcej podrasowanych ład z przyciemnianymi szybami. Dodajmy, że to wszystko jeździ jak szalone.
Zatrzymujemy się przy dużym polu na jedzonko. Ledwie rozkładamy piknikowy asortyment, a z nieba zaczynają kapać duże krople deszczu.

Po żniwach... © rudzisko


Chronimy się pod drzewem, ale deszcz jest przelotny i chwilę później może spokojnie jechać dalej. Dojeżdżamy do Berehove i zaczynamy rozglądać się za noclegiem. W końcu odnajdujemy jakiś hotel, w którym wynajmujemy pokój czteroosobowy za równowartości 26zł/os. Wieczór z ukraińską telewizją, czipsami i nemiroffem - nie ma to jak zdrowy tryb życia:)



Dane wyjazdu:
86.65 km 4.30 km teren
04:46 h 18.18 km/h:
Maks. pr.:48.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:987 m
Kalorie: kcal

Maramureszańskich cerkwi ciąg dalszy

Wtorek, 18 września 2012 · dodano: 26.10.2012 | Komentarze 0

Dzień rozpoczynamy od zobaczenia cerkwi w Sieu, datowanej na 1760r. Zatrzymujemy się na chwilę, robimy kilka zdjęć, choć cerkiew nie powala (zdjęcie wyszło parszywe, więc nie będzie) i jedziemy dalej, do wioski Poienile Izei, gdzie wznosi się kolejny zabytek pod patronatem UNESCO.
W drodze mijamy kolejne przykłady marmaroskiej architektury drewnianej:

Rumuńska chatka © rudzisko


Maramureszańska chata © rudzisko


Poienile Izei © rudzisko


Bez trudu odnajdujemy drogę do zbudowanej w latach 1604-1632 świątyni. Chmury zaczynają odsłaniać niebo i kryty gontem dach ładnie kontrastuje z błękitnym tłem. Tradycyjnie drzwi są zamknięte, więc postanawiamy zjeść śniadanie w altance.

Cerkiew wpisana na listę dziedzictwa UNESCO © rudzisko


Iglica cerkiewna, Poienile Izei © rudzisko


Murowana cerkiew w Poienile Izei © rudzisko


W międzyczasie podjeżdża samochodem francuskie małżeństwo, które wypytuje: skąd, ile i dokąd, po czym rusza na poszukiwanie klucza. My postanawiamy ruszać w dalszą drogę, która zaskakuje nas mocnym nachyleniem szutrowego podłoża - na takich podjazdach łamią się stopki:D


W drodze do Glod © rudzisko


Stamper i Maramureszanka © rudzisko



Maramureszański widok © rudzisko


W Glod wreszcie dojeżdżamy do asfaltu i dość szybko docieramy do nowego kompleksu klasztornego w Barsanie. Mimo, że zabudowa liczy sobie mniej niż 20 lat, to jednak będąc w okolicy tego miejsca nie można pominąć. Wszystkie zabudowania wzniesione w tradycyjnym stylu, ukwiecone alejki i werandy tworzą bardzo sielską i spójną całość.

Cerkiew w Barsania © rudzisko


Zabudowania klasztorne © rudzisko


Zabudowania klasztorne w Barsanie © rudzisko


Zabudowania klasztorne w Barsanie © rudzisko


Zabudawania gospodarcze, Barsana © rudzisko


Klasztor w Barsanie, zabudowania gospodarcze © rudzisko


Barsana, brama, cerkiew i altanka © rudzisko


Detal w Barsanie © rudzisko


Strop altany © rudzisko


Widok z werandy © rudzisko



Altanka, monastyr w Barsanie © rudzisko


Koronkowa weranda © rudzisko


Monastyr w Barsanie © rudzisko


Wielość atrakcji sprawiła, że na liczniku kilometrów ledwie 26, tymczasem jest już 14. Ruszamy więc w dalszą drogę, omijając cerkiew pod patronatem UNESCO, aby przyoszczędzić trochę czasu, na inną atrakcję z Listy Światowego Dziedzictwa.

Potężna brama wjazdowa © rudzisko



Cerkiew w Sapancie © rudzisko


Wjeżdżamy do wioski i po drogowskazach bez trudu odnajdujemy największą atrakcję regionu - kolejny rumuński skarb UNESCO:

Remontowany kościół w Sapancie © rudzisko


Nekropolia w Sapancie znacząco różni się od tego, co przeciętnemu Europejczykowi może skojarzyć się ze słowem cmentarz. Pierwsze co uderza to wszechobecność koloru niebieskiego, który doczekał się już nawet swojej nazwy (albastru din Săpânţa, czyli błękit z Sapanty). Kolor ten stanowi tło dla intensywnych barw, w których wykonane są ilustracje życia, bądź okoliczności śmierci pochowanej osoby. Całość dopełniona jest krótkim komentarzem, czasem ironicznym, czy satyrycznym. Znalazłam w necie takie oto tłumaczenie jednego z epitafiów:
"Pod tym ciężkim krzyżem
Biedna moja teściowa spoczywa
Gdyby żyła trzy dni dłużej
Byłbym w grobie ona tutaj
Wy którzy przechodzicie obok ludzie
spróbujcie jej nie obudzić
Jeśli do domu wróci
O głowę mnie skróci (...)"

Nagrobki w Sapancie © rudzisko



Rumuńskie pojmowanie śmierci z przymrużeniem oka przypisywane jest spuściźnie po starożytnych Dakach, którzy widzieli w niej przejście do lepszego świata i powód do świętowania.
Pierwsza "wesoła" płyta nagrobkowa wyszła spod ręki lokalnego rzeźbiarza ludowego, Stana Ioana Patrasa w 1935r. Idea odmiennych nagrobków szybko się przyjęła, a twórca oryginalnego cmentarza wykształcił swojego następce, który kontynuuje dzieło aż do dnia dzisiejszego. Obecnie cmentarz składa się z około 800 niebieskich nagrobków, a od 1999 r. figuruje na Światowej Liście Dziedzictwa UNESCO.

Tablica nagrobkowa © rudzisko


Nagrobki na Szczęśliwym Cmentarzu © rudzisko


Czas ruszyć dalej, aby jutro jak najszybciej dotrzeć do przejścia granicznego. Mamy do pokonania jeszcze przełęcz Huta, która może i znajduje się na niezbyt wielkiej wysokości (587m), jednak droga roi się od podjazdów 8%. Od Sigethu droga biegnie wzdłuż granicy, a kawałek za Sapantą w wiosce Teceu Mic od Ukrainy oddziela nas praktycznie tylko rzeka Cisa.
Decydujemy się rozbić obóz przed przełęczą na polanie obok drogi. Z góry rozciąga się imponujący widok na Ukrainę:)

Wybór miejsca noclegowego © rudzisko


Widok na Ukrainę © rudzisko


Kategoria Pstryki, Rumunia 2012


Dane wyjazdu:
84.49 km 0.00 km teren
04:43 h 17.91 km/h:
Maks. pr.:48.50 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:957 m
Kalorie: kcal

W stronę Maramureszu i dalej

Poniedziałek, 17 września 2012 · dodano: 24.10.2012 | Komentarze 3

Ponad połowa dzisiejszej trasy to powolne wspinanie się ku granicy Siedmiogrodu z Maramureszem - powolne z racji rozleniwienia, a nie trudności podjazdu, bo droga biegnąca wzdłuż rzeki pnie się w górę bardzo łagodnie. Niebo wciąż spowite jest chmurami i choć na deszcz się nie zanosi, to krajobraz traci na intensywności barw, pozbawiając nas przyjemnych widoków. W zasadzie jedyne, co przyciąga naszą uwagę, to rozwieszone między kolejnymi wzgórzami ogromne wiadukty kolejowe:

Wiadukt za Nasaud © rudzisko


Na przełęcz Setref docieramy kwadrans przed 13. Nie najlepsza to pora na pstrykanie i takie też są zdjęcia z tej przełęczy :(

Widok z przełęczy © rudzisko


Przełęcz dzieląca Siedmiogród od Maramureszu © rudzisko


Polna droga © rudzisko


Choć od XIV w. Maramuresz uważany jest za cześć Siedmiogrodu, to jest krainą zupełnie odmienną; jakby wyizolowaną enklawą, specyficzną w tradycjach, architekturze i ubiorze. Marmarosz (nazwa tego regionu pochodzenia węgierskiego) słynie z tradycji ciesielskich - przekroczenie granicy enklawy znamionują strzeliste, drewniane cerkwie, których naliczono tam niemalże sto, a osiem z nich wpisanych jest na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Charakterystyczna jest też zabudowa użytkowa - wiele domów, to drewniane chałupy otoczone wkoło arkadową werandą.

Maramureszański domek © rudzisko


Wśród murowanych można zauważyć te nowsze, podobne do polskich (bez zdobień, z kolorowym tynkiem na elewacji) oraz starsze, przywodzące na myśl zaniedbane, nieco tandetne pałacyki, na ogół kryte blachą z wielością daszków międzykondygnacyjnych, czy też zdobione wielobarwnymi, mozaikowymi wzorami.

Sacel to pierwsza marmoroska wioska, do której docieramy z przełęczy dość stromą i krętą drogą - tu rozpoczynamy podróż doliną rzeki Izy. Kierując się na północny zachód docieramy do 5-tysięcznej miejscowości Salista de Sus, w której wznoszą się dwie drewniane cerkwie.
Pierwsza, zwana Nistoresti od nazwiska fundatora, datowana jest na 1680 rok. Kościółek prawie spłonął w 1717r, w czasie najazdu Tatarów - ocaliła go kobieta, która zaalarmowała wioskę i zdążono ugasić pożar nim strawił świątynię.

Drewniana cerkiew w Salistea de Sus © rudzisko


Zauważyliśmy, że częstą praktyką jest umiejscowienie w bezpośrednim sąsiedztwie, nowego, murowanego kościoła:

Murowana cerkiew w Salistea de Sus © rudzisko


Druga drewniana cerkiew jest również zabytkowa i pochodzi z początków XVIII w. Tuż obok wznosi się nowa, murowana świątynia, niemalże identyczna z poprzednią, więc rezygnujemy z fotografowania jej:

Salistea de sus, druga drewniana cerkiew © rudzisko


O ledwie 4 km oddalona jest kolejna cerkiew - Dragomiresti. Piękna cerkiew zbudowana w 1722 r obecnie znajduje się w Bukareszcie w Narodowym Muzeum Wsi, gdzie przeniesioną ją w 1936r. Aby uwadze turystów nie umknął stromy szutrowy podjazd obok głównej drogi stoi pokaźnych rozmiarów brama, pięknie zdobiona, która każe oczekiwać, że w miejsce starej świątyni stanęła równie okazała budowla:

Brama przed cerkwią Dragomiresti © rudzisko


Podjazd jest dość stromy - nie udało mi się wyjechać (po części dlatego, że nie zdążyłam zredukować, ale i moja kondycja miała w tym swój udział), a próbując pchać zsuwam się razem z rowerem w dół, na szczęście szybko nadchodzi odsiecz:)
Nowa cerkiew nie robi na nas piorunującego wrażenia, ale z obecnego punktu widzenia była to na pewno najbardziej wyróżniająca się sakralna konstrukcja drewniana, którą mieliśmy okazję zobaczyć w Rumunii:

Cerkiew w Dragomiresti © rudzisko


Pod cerkwią rozstawiamy naszą garkuchnię i w asyście psa przygotowujemy niezwykle wykwitny makaron - tak posileni wkrótce docieramy do miejscowości Bogdan Voda. Jej nazwa wzięła się od urodzonego weń wojewody rumuńskiego, Bogdana I, który przekroczywszy Karpaty, przyczynił się do powstanie niezawisłego księstwa Mołdawii.

Pomnik Bogdana Vody © rudzisko


Standardowo w wiosce znajduje się drewniana cerkiew:

Cerkiew w Bogdan Voda © rudzisko


Wiejskie pogaduchy © rudzisko


Wreszcie docieramy do Ieud - miejscowości, w której wznosi się cerkiew wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Aby do niej dotrzeć trzeba przejechać po koszmarnych kocich łbach dobre kilka kilometrów.

Cerkiew na wzgórzu, Ieud © rudzisko


Ufundowana przez rodzinę szlachecką (zowiącą się Balea) stanęła w miejscu wcześniejszej klasztornej świątyni najprawdopodobniej w pierwszej połowie XVII w. W czasie remontu na początku XXw. w kościelnej wieży odnaleziono zapisany cyrylicą dokument rumuński, który narobił zamieszania zarówno przy datowaniu cerkwi, jak i samego dokumentu. Ów manuskrypt (Zbornicul de la Ieud) zawierający katechizm i zbiór praw parafialnych za sprawą przelicznika lat został raz przypisany na 1391/1392 r. i taka data pokutuje do dziś(np. powtarzana na polskich forach), jednak według badań wiek papieru, forma tekstu, budowa zdań itd wskazują na dużo późniejsze powstanie kodeksu. Idąc za ciosem niektórzy wskazują rok 1364r, jako datę powstania samej cerkwi, pomimo, że dokumentacja UNESCO wskazuje rok 1717 (rok odbudowy po najeździe tatarskim), a badania dendrograficzne umiejscawiają powstanie świątyni w pierwszej połowie XVII w. Kościół w swym wnętrzu skrywa bardzo cenne malowidła pędzla Alexandru Ponehalschi z 1782roku, których nam się nie udało zobaczyć, bo wszystko pozamykane na niezbyt mocarną, bo drewnianą, ale jednak kłódkę.

Spod kościoła rozciąga się widok na kolejną drewnianą świątynię. Ruszamy w jej kierunku, jednak po chwili postanawiamy zawrócić i skorzystać z odrobiny światła, by uwiecznić kolejną zabytkową cerkiew w Ieud:

Cerkiew w Ieud © rudzisko


Drewniana cerkiew w Ieud © rudzisko



Cerkiew w Ieud © rudzisko


Zatrzymując się pod cerkwią z doliny, szybko wzbudzamy zainteresowanie mieszkańców wsi. Sugerują, abyśmy u sąsiada zapytali o klucze (oczywiście mieszanką rumuńskiego i migowego), więc jako delegację wysyłamy Adaptera. Jak zrozumieliśmy (nikt nie ma pewności, że dobrze) klucze gdzieś się zawieruszyły, ale klucznik bardzo starał się znaleźć, chodząc od domu do domu. Tym sposobem połowa wioski zaczyna się nami interesować, wszyscy chcą pomóc, a gromadka dziadków wyglądająca jak gang Olsena, kombinuje nam nocleg u Marcusa:) Ostatecznie postanawiamy jeszcze odrobinę przejechać, dziękujemy za chęć pomocy i ruszamy w stronę Sieu. Po drodze aż roi się od kazarów, więc postanawiamy skorzystać, wynajmując pokój u lokalnej nauczycielki, która serwuje nam w zacisznej altance horinkę w butelce zawierającej dość pokaźną gruszkę:)
Jak gruszka znalazła się w środku? © rudzisko


Kategoria Pstryki, Rumunia 2012


Dane wyjazdu:
82.32 km 0.00 km teren
04:19 h 19.07 km/h:
Maks. pr.:60.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:990 m
Kalorie: kcal

Bistrita

Niedziela, 16 września 2012 · dodano: 17.10.2012 | Komentarze 0

I zaś mgła i pochmurno i z dobrej pogody chyba nici. Jakby tego było mało, to na dobry początek dnia jeszcze pies, a nawet 3, i to wcale niebylejakie, bo pasterskie bestie (kto miał styczność, ten wie, że takiego przeciwnika lekceważyć nie należy). Biała suka, co najwyraźniej była bossem, pilnie śledziła nasze przygotowania do zwinięcia obozu, najpierw siedząc, a potem leżąc kilka metrów dalej przez ponad pół godziny.

Pod pilnym okiem © rudzisko


Owce we mgle © rudzisko


Boss - choć może w obecnych czasach należałoby powiedzieć bossa - w zrozumiały tylko dla siebie sposób dawał potajemne znaki reszcie bandy, coby się na dystans trzymać. Cóż, kiedy nasz odjazd takie wzbudził zainteresowanie, że nie wytrzymały i zaczęły nas otaczać. Żeby jakoś odciągnąć ich uwagę, Mateusz zaproponował, że zostanie żywą przynętą, bo skoro on się z psem nie dogada, to kto. No i został i fortelem próbował, co nawet przez chwilę podziałał (aż się psy zorientowały, że orzech włoski to nie jest ich największy przysmak). Już na ulicy byliśmy i pewnie by odpuściły bestie, gdyby nam się jeszcze konia we mgle nie chciało pstryknąć... Taki oto koń:

Pasterski krajobraz © rudzisko


Ale to już Mateusz opowie, jak poradził sobie z żądnymi krwi potworami, bo ja dostałam nadzwyczajnych sił w nogach i byłam już nieco dalej:)

I może być, że w tym momencie wykorzystałam cały przydział dzienny, bo potem już mi się bardzo niemrawo jechało... oj, bardzo...

Śniadanie zjedliśmy pod przydrożną kapliczką za wioską Goreni, licząc, że może to jakieś siły w me ciało tchnie, ale nie...

Transylwańska kapliczka © rudzisko


A potem to jechaliśmy i jechaliśmy, najpierw trochę w górę:

Stamper na podjeździe © rudzisko


a potem trochę więcej w dół. Aż dojechaliśmy do Monariu, gdzie natknęliśmy się na unikat z pewnością w skali transylwańskiej, a nawet i rumuńskiej, a mianowicie kościół zbudowany na planie koła z kwadratowym prezbiterium. Wtedy oczywiście o tym pojęcia nie mieliśmy żadnego i żaden z posiadanych przewodników nam tej wiedzy nie przekazał. Obecna świątynia pochodzi z połowy XVIII w., ale w murach znajdują się szczątki o wiele starszego - bo średniowiecznego - kościoła, zalanego w wyniku powodzi z 1751r. Wówczas to wioskę przeniesiono na wzgórze i tam rozpoczęto budowę nowego kościoła, wykorzystując materiały ze starego oraz opierając się na planach stworzonych (i może w tym tkwi sekret obłości bryły) przez austriackiego architekta wojskowego. Jako, że kościół z natury przeznaczony był dla ewangelików, kiedyś musiały w prawosławnym kraju przyjść nań ciężkie czasy. I tak podupadał, wykorzystywany niekoniecznie zgodnie z przeznaczeniem (ponoć nawet na stajnie), aż wykupu podjęła się społeczność zielonoświątkowców, która używa go do dziś. A kościółek wygląda tak:

Kościoł w Monariu, Rumunia © rudzisko


Krajobraz z wozem © rudzisko


Między Monariu a Jelną - autor zdjęcia ADAPTER © rudzisko


W związku z tym, że w Sighisoarze podjęliśmy plan ruszenia na Maramuresz, odwiedzenie Biertanu okazało się niemożliwe (czego bardzo żałuję). Ale czymże byłaby nasza wycieczka, gdyby nie nasz perewodnik, który w swojej książeczce wyd. Bezdroża nie wyczytał, że nic straconego, bo na północy Transylwanii stanie na drodze jeszcze jeden kościół warowny:) Kto nie w temacie, to Biertan wygląda tak (zdjęcie ze strony http://www.biserici-fortificate.com/locations/biertan___birthaelm/4/):



my natomiast dotarliśmy do wsi Jelna, w której kościół warowny prezentuje się nieco mniej okazale:

Pozostałości kościoła warownego w Jelnej © rudzisko


xxx
No i tu trza by się pokusić o małą dygresję na temat przewodników i usprawiedliwić naszego współtowarzysza podróży:). Oczywiście nie odmawiam rzetelności, przygotowania merytorycznego, czy też zasobności przewodników z Bezdroży (bo pod tymi względami chyba wiodą prym w swej dziedzinie), jednak już tyle razy zostałam wyprowadzona w pole przez moją wyobraźnię, że zdecydowanie wolę mniej zasobne w treść (ale dające wymierny pogląd) ilustrowane przewodniki z National Geographic - które w dodatku bardzo często można kupić w okazyjnych cenach. W pozostałych wydawnictwach przewodnikowych nie orientuję się zbytnio (poza pascalem, które mnie osobiście w ogóle nie odpowiada), więc chętnie dowiem się z czym podróżują bajkstatowicze:)
xxx

Tuż za Jelną mój kryzys sięgnął zenitu, a Mateusz po raz kolejny podjął rozmowę na temat wymiany korby (stanęło na tym, że a co, pójdziemy za ciosem i gdy nadarzy się okazja wymienimy cały rower)...
Wreszcie udało mi się podjechać pod tę górkę i przed nami stanęło otworem wysunięte najbardziej na północ warowne miasteczko o saskim rodowodzie. Miasto wygląda, jakby dopiero zaczynało otwierać swoje podwoje na turystów, ukrywając atuty, które mogą świadczyć o przebytych latach świetności.

Kościół ewangelicki w Bystrzycy, XIV w. © rudzisko


Uliczki gromadzące się wokół okazałego XV-wiecznego kościoła ewangelickiego (którego budowa trwała ponad sto lat), są w trakcie remontu, podobnie jak elewacje ciągnących się rzędów kamieniczek z podcieniami. W dodatku świątynię dwa lata temu strawił ogień podłożony przez dzieci zbierające złom, wobec czego nie udało nam się zobaczyć wnętrza, podlegającego właśnie renowacji - w wyniku pożaru nie ucierpiała konstrukcja budynku. Pod kościołem spotykamy Panią w mundurze (ochroniarka?), która udziela nam kilku informacji na temat miasta i proponuje obejrzenie panoramy miasta z wieży, na którą prowadzi winda (rzecz dość rzadko spotykana w budowlach sakralnych). Windę obsługuje Pan, który pomimo poważnych barier językowych próbuje umilić nam czas rozmową (on ni słowa po angielsku, my nic po rumuńsku, włosku, czy francusku, więc jest zabawnie):)
Wysoka na 75 metrów wieża sprawia, że kościół przewyższa wszystkie inne tego typu budowle w Rumunii, więc i widok jest niebylejaki. Z wysokości miasto wygląda o wiele atrakcyjniej. Dopiero co remontowana Piata Centrala zachwyca mozaiką dachówek, uwypuklają się również masywne sylwetki świątyń (widoczna w tle na pierwszym zdjęciu Biserica Reformata pochodzi z XIII w.):

Bystrzyca z góry © rudzisko


Cerkiew prawosławna (kiedyś kościół franciszkanów), Bystrzyca © rudzisko


Zabytkowe uliczki w centrum Bystrzycy © rudzisko


Z góry spojerzenie na Bystrzycę © rudzisko


Cerkiew Trzech Hierarchów, Bystrzyca © rudzisko


Po wizycie na wieży oraz zjedzeniu lokalnego precla (w końcu czym można się żywić, gdy wyjedzie się poza Kraków:D) moje nastawienie staje się o wiele łaskawsze.

Żegnając się z Panią w mundurze obiecujemy opowiedzieć o zabytkach Bystrzycy i zachęcić naszych rodaków do odwiedzenia tego saskiego miasteczka, które obecnie chyba stoi w cieniu chętniej odwiedzanych miast południowej i zachodniej Transylwanii. Tak więc jedźcie:P

Kawałek za Bystrzycą przystajemy na przydrożnej zatoczce z trzema stołami, zdecydowanie większą liczbą psów i niebotyczną ilością śmieci (to jest chyba najbardziej uderzający defekt Rumunii i jej mieszkańców). Idealne miejsce, żeby zrobić obiad:P Być może miejsce nie najlepsze, ale czas jak najbardziej, bo wstępują we mnie nowe siły i od tej pory nie mam już problemów z pokonywaniem kolejnych kilometrów, choć wyjazd z Bystrzycy zaczynamy od podjazdu.

W rzadkich dziś promieniach słońca © rudzisko


Między Bystrzycą a Dumitrą © rudzisko


Podążamy na północny zachód jeszcze kilka kilometrów i tuż przed Nasaud postanawiamy rozbić obóz. Dokładnie w tym momencie przychodzi właściciel pasących się nieopodal krowy i konia, którego zapytujemy o zgodę na postój w uniwersalnym języku turystycznym:)

Kategoria Pstryki, Rumunia 2012


Dane wyjazdu:
100.95 km 0.00 km teren
05:21 h 18.87 km/h:
Maks. pr.:51.70 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1176 m
Kalorie: kcal

Na hali...

Sobota, 15 września 2012 · dodano: 13.10.2012 | Komentarze 0

Poranne odwiedzenie starego miasta niweczy kiepska pogoda, więc postanawiamy zebrać się jak najszybciej i ruszyć w drogę. W obliczu jednej łazienki nie jest to łatwe, więc jeszcze na polu namiotowym jemy śniadanie i standardowo wyruszamy około 10. Kilka pierwszych kilometrów pokonujemy drogą numer 14 łączącą Sighisoarę z Sibiu, po czym odbijamy na północ. Na niebie wiszą nisko chmury i nie jest zbyt ciepło, jednak rozgrzewa nas mały podjazd od którego rozpoczynamy dzień.

Tuż za Sighisoarą © rudzisko


Taka sobie górka © rudzisko


Z powodu mało atrakcyjnej pogody nie zatrzymujemy się na zdjęcia, jednak wiatr koszmarnie wieje nam w twarz, więc kilometry przybywają powoli. Mijamy kolejne wioski, a droga malowniczo wije się wśród jabłoni i orzechowców.
Za Rigmani czeka nas bardziej stromy kawałek a później serpentynka w dół z pięknym widokiem na Mircerea Nirajului - małe, przyjemne miasteczko o madziarsko-saskiej przeszłości:

Mierculea Nirajului © rudzisko


Udokumentowane pisemnie wzmianki o miasteczku sięgają końca XVw., jednak w wyniku prac archeologicznych odkryto tu przedmioty świadczące o osadnictwie w czasach neolitycznych.
W sąsiedniej wiosce natykamy się na kordon młodych chłopaków, którzy konno i na wozach pokonują wioskę śpiewając ludowe przyśpiewki. Chwilę z nimi rozmawiamy, dowiadujemy się, że świętują dożynki, a chłopacy kosztują wina:) Nadal znajdujemy się na szeklerskiej ziemi, a mijane przez nas wioski w większości zamieszkane są przez Węgrów.

Transylwańskie dożynki, Valea © rudzisko


W ludowym stroju © rudzisko


Ze śpiewem na ustach i winem w dłoni © rudzisko


Czas ruszać dalej. Obieramy kierunek na północ, skracając nieco drogi. Mijamy pasterzy, którzy patrzą na nas lekkim niedowierzaniem, co za chwilę pojmujemy.
W Sambrias kończy się asfalt, a skrót okazuje się parszywą drogą, na którą wysypano okrągłe kamienie wielkości melonów. W dodatku zaczyna padać deszcz, co psuje efekt malowniczych wzgórz, między którymi kluczy trakt:

Tuż przed deszczem © rudzisko


Bardzo równa linia drzew © rudzisko


Stamper na parszywej drodze © rudzisko


Gdy dojeżdżamy do asfaltowej drogi deszcz pada już całkiem solidnie. Chwilę przeczekujemy na stacji benzynowej, jednak nie przestaje padać, więc jedziemy dalej. Wobec niesprzyjającej aury w Reghin odwiedzamy tylko supermarket, gdzie oblegają nas lokalni cyganie :(
Nocleg znajdujemy kilka kilometrów za Reghin na pasterskim polu. Robimy miotłę z konara i dowody niedawnej bytności owiec zostają uprzątnięte wystarczająco, aby rozbić namioty.



Dane wyjazdu:
42.86 km 0.00 km teren
02:01 h 21.25 km/h:
Maks. pr.:43.40 km/h
Temperatura:31.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:233 m
Kalorie: kcal

Sighisoara...

Piątek, 14 września 2012 · dodano: 09.10.2012 | Komentarze 1

Wybór miejsca noclegowego padł wyśmienicie i dzień zaczynamy od obfotografowania pól i wzgórz w promieniach wschodzącego słońca:

Rumuński poranek © rudzisko


Złota godzina © rudzisko


Transylwański poranek © rudzisko


Wioska Beta, Harghita © rudzisko


Rumuńska wersja Toskanii © rudzisko


Kraina Szeklerów © rudzisko


Szeklerskie pola © rudzisko


Stamper spacerujący © rudzisko


Wioska Dobeni, Hargitha © rudzisko


Rumuński poranek © rudzisko


Tradycyjnie już Marcin z Justyną wyjeżdżają pierwsi, mimo, że to my wstaliśmy wcześniej.
Spanie w krzaczorach ma tę wadę, że czasem szkodzi dętkom. Tak było tym razem i tuż po wyruszeniu w drogę czeka nas obowiązkowy postój.
A później to już w dół, do samej Sighisoary.

Sighisoara, Rumunia © rudzisko


Docieramy stosunkowo wcześnie (koło 13), podjeżdżamy na starówkę bramą wschodnią, gdzie nasi towarzysze zostają przy rowerach z zamiarem ugotowania obiadu, a my wyruszamy na krótki obchód średniowiecznymi ulicami miasta. Palące słońce na samym środku nieba jest nam trochę nie w smak, wobec czego połowa zdjęć nie wyszła...

Brama wschodnia z wznoszącą się na wysokość 64m wieżą zegarową jest chyba najbardziej znanym budynkiem Sighisoary. Wbudowany w konstrukcję zegar działa ponoć nieprzerwanie od 350 lat.

Wieża zegarowa, Sighisoara © rudzisko


Nieopodal bramy wschodniej wznosi się charakterystyczna żółta kamieniczka - wedle tablicy pamiątkowej w latach 1431-1435 przebywał tu Vlad Dracul, którego nazwisko jest chyba najlepszym produktem eksportowym Rumunii:

Sighisoara, Rumunia © rudzisko


Obecnie w budynku mieści się restauracja, a zachęcić do wejścia ma Pan, jak rozumiem ucharakteryzowany na bohatera powieści Stokera, o fizjonomii tak smutnej, że nie miałam czelności zrobić mu zdjęcia.

Dracula zaprasza na herbatkę © rudzisko


Stare miasto Sighisoary usiane jest pensjonatami i kawiarniami, a wolne od działalności handlowej (wyjątek stanowią kartki i pamiątki regionalne, tudzież z Chin).

Zabytkowe kamienice i pies, Sighisoara © rudzisko


Uliczka starówki, Sighisoara © rudzisko


Jeszcze jedno spojrzenie na wieżę zegarową © rudzisko


Uliczka w Sighisoarze, Rumunia © rudzisko


Pozostałości fortyfikacji wokół starego miasta są spuścizną po saskich rzemieślnikach, którzy wznieśli je po najeździe tatarskim z lat 1241-1242. W czasach świetności mury obronne składały się z 3 pierścieni, zwieńczonych 14 basztami i bastionami - obecnie jest ich 9.

Baszta szewców, Sighisoara © rudzisko


W świetle dnia Sighisoara nie zrobiła na nas piorunującego wrażenia - przyjemne, ot tyle. No i żebrzące cygańskie dzieci...
Jednak wieczorem... jest tak przytulnie i swojsko - Polaków co nie miara:)
Sighisoarę koniecznie trzeba zobaczyć po zmroku:)

Podejmujemy decyzję - zamiast odwiedzania większych miast (Sybinu, Klużu, Alba Julii) ruszymy na Maramuresz, szlakiem drewnianych cerkiew. Nasi towarzysze podróży w sierpniu odwiedzili Rumunię w ramach zorganizowanej wycieczki, zobaczyli wszystkie te miasta i nie chcieli powielać tych samych szlaków.
Ku mojemu rozczarowaniu nowa trasa wiąże się z wyeliminowaniem z terminarza odwiedzenie Biertanu, a jest już zbyt późno, aby pojechać do tego sławnego miasteczka z okazałym kościołem warownym i wrócić.
Dokujemy się więc na polu namiotowym Aquaris (warunki dosyć przeciętne), korzystamy z dostępu do łazienki i ruszamy na ponowne obejrzenie starówki, wzbogacone Ciukiem:)

Kategoria Pstryki, Rumunia 2012


Dane wyjazdu:
97.37 km 0.00 km teren
05:06 h 19.09 km/h:
Maks. pr.:59.60 km/h
Temperatura:29.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1035 m
Kalorie: kcal

Transylwania

Czwartek, 13 września 2012 · dodano: 06.10.2012 | Komentarze 0

Dzień rozpoczynamy od zobaczenia maleńkiego jeziorka górskiego Lacu Rosu, powstałego na rzece Bicaz w wyniku osunięcia się czerwonego piaskowca do wód rzeki. Choć dziś wody jeziora nie posiadają już czerwonego zabarwienia, to jednak połamane pnie jodeł, przecinające taflę wody i odbicie góry Micului Suhard w jej zwierciadle nadają mu charakteru:

Jeziorko Lacu Rosu © rudzisko


Jezioro Lacu Rosu © rudzisko


Miejscowa legenda głosi, że grunt osunął się za sprawą przepięknej dziewczyny o imieniu Esther. Dziewczyna zakochała się w chłopaku z Gheorgheni, nawet ze wzajemnością, ale nie dane było parze zostać razem. Ślub uniemożliwił pobór do wojska, jednak dziewczyna cierpliwie czekała na powrót swego wybranka. Czekając często chodziła nad rzekę, śpiewając tak pięknie, że otaczające rzekę góry były wzruszone. Pewnego razu Esther została porwana znad rzeki przez bandę rabusiów. Jej herszt, również oczarowany urodą dziewczyny, chciał wziąć z nią ślub, a gdy ona dobrowolnie się zgodzić nie chciała, ani nie pomagała próba przekupstwa, postanowił wziąć ją siłą. Dziewczyna zaczęła krzyczeć i wzywać pomocy, a wśród ogarniętych żałobą gór rozległ się grzmot i nastała ulewa tak silna, że spływające po skałach strumienie wody, zmyły z jej stoków las i gruz, zabierając ze sobą także niecnego rabusia. W ten oto sposób gromadzące się górskie potoki stworzyły to małe, acz przepiękne jezioro...
Konary sosen - Lacu Rosu © rudzisko


Robimy kilka zdjęć i ruszamy w stronę przełęczy. Początkowo jest dość chłodno, jednak słońce zaczyna grzać coraz mocniej i szybko postanawiamy zredukować odzienie. Nawierzchnia jest dość dobra, a nachylenie łagodne, więc podjazd nie sprawia nam zbytnich problemów. Szczególnie, że myślami jesteśmy już na 25km zjazdu, które czekają nas po pokonaniu przełęczy. Tymczasem patrzymy na rozpościerającą się przed nami Transylwanię:

Widok na Gheorgheni © rudzisko


Widok z przełęczy © rudzisko


Stamper i przełęcz © rudzisko


Okazuje się, że 25 km zjazdu wcale nie jest takie przyjemne - droga znajduje się w remoncie, pas zjazdowy jest w opłakanym stanie, więc nici z rozpędzenia się.
Nie tak szybko jakbyśmy chcieli docieramy do Gheorgheni - 88% mieszkańców tego miasta to Węgrzy, a tylko 11% stanowią Rumuni. Przewagę narodowościową widać, a raczej słychać na każdym kroku, bo choć napisy są przeważnie dwujęzyczne, to rumuński słyszany jest o wiele rzadziej. Na przedmieściach miasta widzimy ładny ormiański kościół Narodzenia Dziewicy Maryi:

Gheorgheni - Kościół ormiański © rudzisko


Miasto nie jest specjalnie zabytkowe, więc kierujemy się dalej na południowy zachód. Jedziemy drogą, którą odradzał nam wczoraj ochroniarz w Bicaz - sugerował, że lepiej kierować się głównymi drogami. Trochę niepokoimy się, że droga może być szutrowa, jednak postanawiamy zaryzykować i okazuje się, że słusznie. Przed nami kolejna przełęcz, a widoki, które towarzyszą nam praktycznie zaraz po wyjeździe z Gheorgheni osładzają wysiłek, tym bardziej, że asfalt jak marzenie, a ruch samochodowy prawie zerowy.

Krajobrazy wokół Gheorgheni © rudzisko


Rumuński pejzaż po raz kolejny © rudzisko


Tuż przed przełęczą zatrzymujemy się przy ogromnym kamieniołomie. Tablica informacyjna sugeruje, że gdzieś są tu pozostałości wulkaniczne, jednak czytanie w języku rumuńskim nie idzie nam najlepiej, więc pozostajemy z niewiedzą:(

Tuż przy kamieniołomie © rudzisko


Rumuńska chatka © rudzisko


Za przełęczą już prawie cała trasa do Odorheiu Secuiesc prowadzi w dół. Ta strona stoku jest mniej widokowa, niż wschodnia, jednak zatrzymujemy się kilkakrotnie w celu sfotografowania porozrzucanych drewnianych domków:

Transylwańskie chatki © rudzisko


Rumuńskie chatki © rudzisko


Krajobraz Siedmiogrodu © rudzisko


Krajobraz z drzewem © rudzisko


Stamper w Libanie © rudzisko


Droga przez kilka kilometrów wije się wokół jeziora, jednak widok nań ciągle przesłaniają drzewa. W końcu dojeżdżamy do wiaduktu, z którego można zobaczyć wciskające się między góry brzegi sztucznego zalewu na rzece Tarnava Mare (dopływ Mureszu):

Stamper łowi © rudzisko


Barajul Zetea © rudzisko


Jakiś kościółek na trasie © rudzisko


Dojeżdżamy do Odorheiu Secuiesc - jednego z większych skupisk siedmiogrodzkich Węgrów. W mieście zatrzymujemy się tylko na zakupy (nie zwiedzamy średniowiecznej kaplicy Serca Jezusa, naszej uwadze umykają też bastiony zamku "napadanego przez Szeklerów") i kawałek za miastem rozbijamy się pod gruszą:)

Kategoria Pstryki, Rumunia 2012


Dane wyjazdu:
75.69 km 0.00 km teren
04:29 h 16.88 km/h:
Maks. pr.:47.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Wąwóz Bicaz

Środa, 12 września 2012 · dodano: 03.10.2012 | Komentarze 1

Dzisiejszy dzień nie obfitował w zwiedzanie, jednak na przestrzeni ponad 40 km towarzyszył nam widok na zalew na rzece Bistrita i otaczające go wzgórza, powodując, że dla mnie był to jeden z bardziej przyjemnych dni wycieczki.

Po złożeniu namiotów postanawiamy z Mateuszem zawrócić kawałek, aby sfotografować most w Poiana Largului (dość monumentalny, co będzie można zobaczyć u Mateusza, o ile zdecyduje się wreszcie dodać wpis:)).

Widoki w Poiana Largului © rudzisko


W tym czasie Marcin z Justyną ruszyli już w stronę Bicaz, szukając miejsca śniadaniowego:) znajdujemy ich na przyjemnej polance tuż przy drodze, z widokiem na budowany kościółek i górki. Czas na posiłek wykorzystujemy też, aby osuszyć namioty z porannej rosy.

Śniadanie na trawie © rudzisko


Budowa cerkwi © rudzisko


Droga wzdłuż jeziora należy do bardzo malowniczych. Wznosi się i opada, podążając zalesionymi brzegami zalewu, jednak samo jezioro, jak i otaczające je góry jest widoczne przez zdecydowaną większość trasy. Na mapie odcinek od Poiana Largului do Bicaz wygląda dość niewinnie, jednak nie ma co liczyć, że będzie płasko (choć wahania wysokości nie są duże - min 540m, max 620 - to jednak płaskich odcinków praktycznie nie ma).
Brzeg, którym podążamy usiany jest małymi, rolniczymi wioskami, w których (podobnie jak w całej Rumunii) dominują tradycyjne metody upraw i zbiorów.

Jezioro izvorul muntelui (bicaz) © rudzisko


Zaprzężone wołu © rudzisko


Adapter i Skoti © rudzisko


Nad jeziorem góruje imponujący masyw Ceahlău:

Rumuńskie klimaty © rudzisko


Kolejny widok na jezioro © rudzisko


Izvorul Alb.... © rudzisko


Widok na jezioro bicaz © rudzisko


Jezioro od strony południowej zwieńczone jest monumentalną zaporą o długości 400m i wysokości 120m - prezentuje się naprawdę okazale, szczególnie jak na budowlę z lat 50tych XXw.

Zapora na Bistrity © rudzisko


Spędzamy na niej kilkanaście minut podziwiając widoki i robiąc zdjęcia, po czym rozpoczynamy zjazd do Bicaz.
Miasto nie należy do najładniejszych, jednak zatrzymujemy się w nim, aby zrobić zakupy spożywcze i nabyć najważniejszy dziś krem do opalania (termometr wskazuje ponad 30stopni - jakkolwiek wiedzieliśmy, że będzie o wiele cieplej niż w Polsce, to jednak taka temperatura w wrześniu nas zaskoczyła odrobinę). Koniec końców postanawiamy zjeść też jakąś ciorbę i wątrobkę - zupa była nawet smaczna, jednak jedzenie podrobów jakoś do mnie nie przemawia, szczególnie kiedy trzeba na nie dość długo oczekiwać...

Ruszamy dalej, a droga powoli zaczyna piąć się w górę - choć od docelowego dziś Lacu Rosu dzieli nas okolo 750m w pionie, to jednak strome fragmenty zaczynają się dopiero pod sam koniec wąwozu (kawałek 10% i serpentynka przed tunelem).
Wijącą się wzdłuż strumyka drogę otaczają ściany skalne o wysokości nawet 800 metrów - gdzieś wyczytałam, że obok kanionu rzeki Verdon w Prowansji jest to najgłębszy wąwóz w Europie. Ten sposób przedostania się do Transylwanii jest dość efektowny, choć fakt, że droga otwarta jest dla ruchu samochodowego oraz jarmarczność budek z pamiątkami porozstawianych wzdłuż ścian kanionu odbiera mu nieco uroku.

Przy wjeździe do wąwozu Bicaz © rudzisko


Wąwóz Bicaz... © rudzisko


Docieramy do Lacu Rosu, gdy słońce zaczyna zachodzić. Ostatnimi promieniami oświetla słynny szczyt PIATRA ALTARULUI (czyli skała ołtarzowa) zwieńczony krzyżem, który jeszcze nie tak dawno temu zastępowała czerwona gwiazda:

PIATRA ALTARULUI © rudzisko


Dziś posiedzimy w ciepłym wnętrzu pokoju popijając Ciukasa, a jutrzejszy dzień rozpoczniemy od podjazdu na przełęcz Pangarati (1257m.) :)

Cazare w Lacu Rosu © rudzisko


Kategoria Pstryki, Rumunia 2012