Info
Ten blog rowerowy prowadzi rudzisko z miasteczka Glinka/Kraków. Mam przejechane 19163.63 kilometrów w tym 295.03 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.04 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
2013 2012 2011 2010
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2013, Listopad23 - 3
- 2013, Październik31 - 0
- 2013, Sierpień7 - 0
- 2013, Lipiec21 - 0
- 2013, Czerwiec15 - 0
- 2013, Maj28 - 12
- 2013, Kwiecień28 - 10
- 2013, Marzec24 - 2
- 2013, Luty23 - 1
- 2013, Styczeń29 - 1
- 2012, Grudzień23 - 3
- 2012, Listopad22 - 0
- 2012, Październik29 - 0
- 2012, Wrzesień28 - 5
- 2012, Sierpień26 - 1
- 2012, Lipiec5 - 3
- 2012, Czerwiec3 - 3
- 2012, Maj29 - 4
- 2012, Kwiecień29 - 11
- 2012, Marzec23 - 2
- 2012, Luty24 - 0
- 2012, Styczeń14 - 0
- 2011, Grudzień12 - 6
- 2011, Listopad11 - 3
- 2011, Październik13 - 0
- 2011, Wrzesień6 - 0
- 2011, Sierpień13 - 4
- 2011, Lipiec2 - 0
- 2011, Czerwiec19 - 0
- 2011, Maj30 - 9
- 2011, Kwiecień26 - 6
- 2011, Marzec23 - 0
- 2011, Luty11 - 12
- 2011, Styczeń19 - 22
- 2010, Grudzień11 - 0
- 2010, Listopad20 - 0
- 2010, Październik20 - 4
- 2010, Wrzesień28 - 4
- 2010, Sierpień12 - 3
- 2010, Lipiec4 - 0
- 2010, Czerwiec16 - 0
- 2010, Maj21 - 5
- 2010, Kwiecień26 - 1
- 2010, Marzec11 - 0
- 2010, Luty3 - 0
- 2010, Styczeń1 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
Wypady tu i ówdzie
Dystans całkowity: | 3921.09 km (w terenie 135.81 km; 3.46%) |
Czas w ruchu: | 203:27 |
Średnia prędkość: | 19.00 km/h |
Maksymalna prędkość: | 67.30 km/h |
Suma podjazdów: | 17232 m |
Maks. tętno maksymalne: | 194 (0 %) |
Liczba aktywności: | 62 |
Średnio na aktywność: | 63.24 km i 3h 23m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
61.13 km
7.80 km teren
03:25 h
17.89 km/h:
Maks. pr.:35.20 km/h
Temperatura:27.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cyco Fitness
Wpuszczona w pokrzywy....
Środa, 11 maja 2011 · dodano: 12.05.2011 | Komentarze 4
Ponieważ oboje z M. umówiliśmy się na wieczór (ja z dawno nie widzianą koleżanką, on z kilkoma tysiącami ludzi na trybunach stadionu Wisły), więc nie planowaliśmy długiej trasy. Uznaliśmy, że taką szybką, łatwą i przyjemną będzie wycieczka do Puszczy Niepołomickiej, której nie udało nam się zobaczyć w zeszłym roku. Wyruszyliśmy bladym świtem (czyli po 10:p) i rozpoczęliśmy żmudne próby przedostania się przez zakorkowany Kraków. Jechaliśmy i jechaliśmy, aż w Brzegach zobaczyliśmy ścieżkę, która wyglądała na kuszącą alternatywę dla bardzo ruchliwej drogi prowadzącej na Niepołomice. Kuszącą, ale niestety prowadzącą donikąd. W zasadzie prowadziła do stopnia wodnego "Przewóz", ale dla nas niewiele to zmieniało. Aby tak zwyczajnie nie zawracać, Mateusz odbił w inną ścieżkę, która również nie zaprowadziła nas zbyt daleko. To niezbyt daleko okazało się być pokryte wszelakimi odmianami chaszczy i znaczną ilością pokrzyw. Gdy już dosadnie zadbaliśmy o to, aby nasze stopy solidnej kąpieli pokrzywowej zaznały, czas było przyznać, że ścieżka ta nas wywiodła w pole i jednak musimy zawrócić. Ponownie skierowaliśmy się na drogę prowadzącą przez Brzegi i Grabie do Niepołomic. W Grabiu natknęliśmy się na drewniany kościółek z XVIII wieku, pod którym postanowiliśmy chwilkę odpocząć, poczekać, aż odzyskamy czucie w stopach i napełnić żołądki.Kościół w Grabiu© rudzisko
Tam też wszelka ochota na jeżdżenie w takimi zatłoczonymi ulicami opuściła Mateusza, więc postanowiliśmy wracać do domu. Tuż za mostem Wandy ponownie chcieliśmy opuścić miejską dżunglę i jak się okazało, wjechaliśmy w prawdziwą...
Cały w trawie© rudzisko
"Ja ci dam robić mi zdjęcia":p© rudzisko
Początkowo szutrowa droga szybko zamieniła się w sięgające po kolana (na rowerze) chaszcze, później w wyspę piaskową, później znów w chaszcze, a cały czas nam towarzyszył widok na elektrownię wodną. Wreszcie udało nam się przebić do cywilizacji tuż przy moście Nowohuckim.
Pomimo, że nie wykonaliśmy założonego planu, a także całych strat w naskórku i spalonych słońcem rękach od ramion po nadgarstki, wycieczkę można uznać za udaną:)
Kategoria Miasto, Pstryki, Wypady tu i ówdzie, ARCHITEKTURA DREWNIANA, MAŁOPOLSKA
Dane wyjazdu:
101.37 km
3.92 km teren
05:33 h
18.26 km/h:
Maks. pr.:57.10 km/h
Temperatura:13.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:849 m
Kalorie: kcal
Rower:Cyco Fitness
Ślamazarności
Środa, 4 maja 2011 · dodano: 06.05.2011 | Komentarze 5
Długi łikend nie był dla nas długi, ale nie było też słonka, które kazałoby nam żałować, że nie dla nas tegoroczna majówka. Przyjemnym trafem tuż po łikendowej niepogodzie nastała pogoda i zastała nas na wolnym, zarezerwowanym na ot taką sobie wycieczkę. Gwoli sprawiedliwości (po ostatnim wypadzie na jurę) szukaliśmy celu tego krótkiego wojażu na południe od Krakowa. Tak więc ruszyliśmy w południe na podbój południa z morale zawieszonym w połowie poprzeczki. Kulając się powoli bulwarami obstawialiśmy, czy starczy mi samozaparcia, by nie zawrócić pod torem kajakowym. Z niefrasobliwością założyłam, że pojedziemy tempem 18km/h, a pod górę 8km/h, nie wiedząc jeszcze jak prorocze będą te słowa.Dojechaliśmy do Tyńca i od niechcenia odbiliśmy w stronę Skawiny, zgodnie z ukazaną nam się wcześniej Mapą Gógla, później zaś ukazały nam się też widoki, w dodatku jeden za drugim:
Falowanie...© rudzisko
Przestrzeń.© rudzisko
Widoczek...© rudzisko
Ukryty domek© rudzisko
Kudłaty w przykucu.© rudzisko
Droga wznosiła się łagodnie, a słonko udawało, że grzeje. Przetykając jazdę pauzami na zdjęcia powoli brnęliśmy na przód, trzymając się obwieszczonej przez Gógla trasy, dlatego też tylko z odległości rzuciliśmy okiem na Krzęcin, którego udokumentowana historia sięga XIII wieku:
Drewniany kościół w Krzęcinie© rudzisko
Jechaliśmy i jechaliśmy, aż dotarliśmy do Kalwarii Zebrzydowskiej. Tam znaleźliśmy stosowny kawałek zielonego, aby na nim spożyć wiezione ze sobą kalorie, zanim spalimy ich ostatki na podjeździe pod klasztor. Posiliwszy się naszym jogurtowobakaliowomusliowoorzechowym makaronkiem ruszyliśmy zobaczyć jedyną kalwarię wpisaną na światową listę dziedzictwa UNESCO:
Klasztor w Kalwarii Zebrzydowskiej© rudzisko
Kalwaria Zebrzydowska© rudzisko
Jezusowa rzeźba.© rudzisko
Kapliczka...© rudzisko
I jeszcze raz...© rudzisko
Przy drodze...© rudzisko
Czas płynął nieubłaganie, więc Kalwarię objechaliśmy tylko pobieżnie, nie zwiedzając wszystkich (pani Wikipedia mówi, że 42) kaplic i kościołów. W stronę Lanckorony udaliśmy się polnymi drogami przez Brody, ciągle przystając na kolejne zdjęcia:
Kontrola jakości zdjęcia© rudzisko
Krowie opowieści© rudzisko
A jechaliśmy tam:
Tam trzeba wyjechać© rudzisko
I tam było pod górkę. A z górki rozciągały się kolejne nęcące widoki (i te bliższe i te dalsze):
Przez górki i dolinki... :)© rudzisko
Trochę makro.© rudzisko
Wylazł z krzaków...© rudzisko
Kolejny widoczek.© rudzisko
Widok, który był uwieńczeniem mego wysiłku, nadwyrężył moje i tak wątpliwe morale, czas więc było nawracać w pielesze domowe, do których było mi teraz tak tęskno. Szybko pokonaliśmy zjazd do Jastrzębiej, zatrzymując się tylko raz, by uchwycić urokliwe górki:
W drodze do Jastrzębiej© rudzisko
Widok z Jastrzębiej© rudzisko
W drodze powrotnej zakładaliśmy zobaczyć jeszcze kilka zabytkowych dworków, jednak w związku z ulotnieniem się z mojego organizmu wszelkich sił witalnych, wszystkie przeoczyliśmy...Do domu dotarliśmy przed 22, zahaczając jeszcze o krakowski rynek, celem uzupełnienia pewnych zasobów spożywczych i kulturowych:)
Kategoria Wypady tu i ówdzie, >100, Pstryki
Dane wyjazdu:
100.91 km
9.40 km teren
05:02 h
20.05 km/h:
Maks. pr.:64.20 km/h
Temperatura:27.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:708 m
Kalorie: kcal
Rower:Cyco Fitness
I nie ruda 102
Sobota, 23 kwietnia 2011 · dodano: 25.04.2011 | Komentarze 3
Dnia zaprzeszłego dokonaliśmy wojażu, celem chłonięcia okiem zielonego i przetestowania mojej użyteczności do pokonywania większej ilości kilometrów za jednym zamachem. Zielone było soczyste, otaczało ze wszech stron i dawało się chłonąć bez przeszkód niezależnie od kierunku, ale my udaliśmy się chłonąć bardziej na północ i trochę na zachód. Tak więc zabraliśmy ze sobą mapę, jedzonko oraz kolegę i ruszyliśmy przez miasto, aby znaleźć się od niego jak najdalej. Staraliśmy się ominąć miejskie zgrupowanie samochodów na jezdniach, a kolega, naznaczony przy chrzcie imieniem Konrad, krążył wokół nas jak satelitka, zapewne będąc jedną z kategorii przyczyn nienawiści kierowców do rowerzystów... Udało się wyjechać z miasta, a droga powoli zaczęła piąć się w górę. I my pięliśmy się również. A pnąc się rzekłam: "Stop. Aparat też niech chłonie." I pochłonął taki oto traktor:Tuż tuż za Krakowem© rudzisko
I jeszcze troszkę zieleninki:
Wiosna, wiosna, wiosna, ach to Ty):© rudzisko
Spędziwszy kilka minutek na smakowaniu widoku roli, czas było udać się dalej w zamierzonym, a jak się później okazało także wymierzonym, kierunku. Wszak słońce stało już w zenicie, a przed nami jeszcze ponad 80% trasy! Tak więc zatrzymywania nie było, aż do Ojcowa, gdzie na chwilkę przystanęliśmy pod zamkiem, celem udokumentowania bytności. Oto i dokument bez polotu:
Zamek w Ojcowie© rudzisko
Udokumentowawszy, a także poczyniwszy później komparatystykę, stwierdzam, że ten czternastowieczny zamek ma się tak, jak w zeszłym roku i nijakie zmiany nie zaszły, może tylko na precle inflacja podziałała, ale nauczeni zeszłorocznym doświadczeniem nie pokusiliśmy się tego sprawdzić...
Celem spoczynku udaliśmy się pod Pieskową Skałę. Tam dokonałam rejestru atrakcji charakterystycznych dla tego miejsca:
Maczuga Herkulesa© rudzisko
Zamek w Pieskowej Skale© rudzisko
oraz współtowarzyszy podróży, będących wygodną, ponadprzestrzenną, przenośną atrakcją:)
Konrad zza krzoka;P© rudzisko
W poszukiwaniu najlepszej perspektywy© rudzisko
I nie wszędzie da się wjechać© rudzisko
Rower napędzany siłą rąk© rudzisko
A na górze będzie piknik© rudzisko
Gdy już wyselekcjonawaliśmy najbardziej polną drogą, prowadzącą do najbadziej ustronnej polanki, czas było posilić ciało, albo ducha - według uznania. Na sileniu się oraz szybkim przeglądzie mojego wehikułu (bo w nienajlepszej kondycji on) spędziliśmy prawie godzinkę, czas więc było przyspieszyć tempa. Pomogła nam w tym górka, która była akurat "z" i można się było niebagatelnie na niej rozpędzić, nawet bez najwyższych przełożeń:)
Jako, że to moja pierwsza setka w życiu, zaczął mnie niepokoić fakt, że od Pieskowej Skały, jakoś bardziej z, niż pod. Przeca to, co teraz w dół, trza będzie wypedałować nazod...
Konrad, jako pierwszy entuzjasta naturalnego gruntu pod kołami, gdy tylko nadarzyła się okazja, nie omieszkał jej przepuścić. W ten sposób zmodyfikowaliśmy trasę i w okolicach Kosmolowa odbiliśmy z przyczepnego asfaltu na dużo mniej przyczepną, piaszczystą ścieżkę Szlakiem Orlich Gniazd. Troszkę, ale nie nadto, na nim pobłądziliśmy, ale dzięki temu ominęliśmy wjazd do Olkusza, a zamek ukazał się naszym oczkom znienacka tuż po wyjechaniu z lasku:
Z niskości spojrzenie na zamek w Rabsztynie© rudzisko
Kilka fotek z polanki:
Zdjęcie z przyczajki:)© rudzisko
Sielanka pod zamkiem© rudzisko
Najpiękniejszy odcień zieleni© rudzisko
i szturm na mury:
Tym razem od frontu© rudzisko
Pod zamkiem spędziliśmy kolejną godzinkę na leniuchowaniu i o godzinie 17, powzięliśmy się w drogę powrotną.
Zieleń czarowała nas swym odcieniem przez cały dzień, ale dopiero w drodze powrotnej zaczarowało nas światło:
Wśród pól...© rudzisko
A droga kręta jest...© rudzisko
Kategoria Wypady tu i ówdzie, >100, Pstryki, MAŁOPOLSKA, ZAMKI I PAŁACE
Dane wyjazdu:
12.91 km
0.00 km teren
00:43 h
18.02 km/h:
Maks. pr.:54.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:233 m
Kalorie: kcal
Rower:Cyco Fitness
Zilinski kraj
Czwartek, 31 marca 2011 · dodano: 03.04.2011 | Komentarze 0
Kategoria Wypady tu i ówdzie
Dane wyjazdu:
66.78 km
0.00 km teren
03:51 h
17.34 km/h:
Maks. pr.:54.40 km/h
Temperatura:0.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:557 m
Kalorie: kcal
Rower:Cyco Fitness
Samounicestwienie, czyli do Dobczyc i nazad.
Sobota, 12 lutego 2011 · dodano: 13.02.2011 | Komentarze 7
Za grosz rozsądku! Za grosz!Od tygodnia pobolewa mnie kolano, ale usilnie ignorowałam to uczucie - tak usilnie, że uparłam się, aby wykorzystać sobotnie wolne na wycieczkę do Dobczyc.
Nie pomogło nawet wspomnienie dość mizernego, czwartkowego wypadu do Lasku Wolskiego... Ale nie powinno zdradzać się zakończenia historii na wstępie, zatem zacznijmy od początku:
Wstaliśmy, gdy słońce blisko było już zenitu. Ale było... Na błękitnym, prawie bezchmurnym niebie! Jak nie wykorzystać takiej okazji? Byłby to przecie grzech i zaniedbanie!
No więc wyruszyliśmy, a ledwie opuściliśmy domowe pielesze, już pojawił się pierwszy wróg, zimno, rzec by można nawet, że wróg numer 1. Wziął nas zupełnie z zaskoczenia, atakując szczególnie bezczelnie przy każdym, nawet najkrótszym postoju na robienie zdjęć, zażycie energii zapakowanej w batonika, czy wzdychaniu nad otaczającym urokiem przyrody. Był to wróg podstępny i uciążliwy. I nie opuszczający nas nawet na moment.
Wróg numer 2, czyli wiatr, prowadził walkę partyzancką. Uprzykrzał życie znienacka, ale nie zanadto, dawał odpocząć i zregenerować siły przed następnym starciem.
Do Wieliczki dotarliśmy zdumiewająco prędko, chwilkę pokręciliśmy się po miasteczku, uwieczniając kilka budynków na matrycach naszych aparatów, po czym skierowaliśmy się w stronę Dobczyc.
Widok na Kościół św. Klemensa i Zamek Żupny w Wieliczce© rudzisko
Niższe seminarium duchowne w Wieliczce© rudzisko
Tuż za Wieliczką stał sobie pierwszy podjazd (a potem stanęło ich okrakiem na tej drodze jeszcze kilka), który przekonał mnie o konieczności posiadania jabłka. Szczęśliwie się złożyło, że górka posiadała na swym wierzchołku stosowne miejsce, w którym można było zaspokoić tę potrzebę niecierpiącą zwłoki (myślę, że ta potrzeba podświadomie też nie cierpi górek, choć nie da się ukryć, że najpiękniejsze krajobrazy, to te zawierające w sobie jakieś wzniesienie).
Tam też Mateusz widząc moją wątpliwą dyspozycję, wskazał to oto miejsce, jak alternatywę dla leżących dużo dalej Dobczyc:
Wieża w Chorągwicach© rudzisko
A oto Mateusz fotografujący alternatywę z maleńkiej serpentynki w Koźmicach Małych:
Stamper fotografujący wieżę widokową w Chorągwicach© rudzisko
Nie było sposobności, aby ciągiem pokonać odcinek Wieliczka-Dobczyce. Co kawałek pojawiało się coś, co warto było zarejestrować na trwalszym nośniku, aniżeli zawodna ludzka pamięć.
Taki sobie widoczek© rudzisko
Widok gdzieś po drodze© rudzisko
U stóp wzgórz© rudzisko
Górskie impresje© rudzisko
Zimowe akcenty© rudzisko
Na jednym z postojów przekonałam się, dlaczego siły natury zawzięły się nad nami. Musiało je zesłać jakieś stworzenie władające niecnymi i złowieszczymi mocami, bym nie mogła dostarczyć na miejsce rzeczy promieniującej tajemniczą nieobieską poświatą (wydaje mi się, że byłam tylko nic nieznaczącym posłańcem, nie wiedzącym nawet, gdzie ów przedmiot dostarczyć należy, ale chyba się udało, gdyż po powrocie do domu już nic nie promieniowało XD):
Cycosław i tajemnicza poświata© rudzisko
Dotarliśmy do Dobczyc, wjechaliśmy na wzgórze zamkowe po to, by przekonać się, że zamek jest już zamknięty i że na górkach wieje bardziej, co nie jest żadnym odkryciem.
Klasycystyczny Kościół Matki Wspomożenia Wiernych i skansen© rudzisko
Zamek w Dobczycach© rudzisko
Wracając zatrzymywaliśmy się o wiele rzadziej, chcąc zdążyć przed zmierzchem dotrzeć do granic Krakowa. Brakowało też dobrych punktów widokowych, aby w całym majestacie uchwycić towarzyszącą nam w drodze powrotnej różowo-pomarańczową łunę.
W promieniach zachodzącego słońca© rudzisko
Słoneczna magia© rudzisko
Kontrola jakości zdjęć© rudzisko
Po powrocie zaś okazało się, że mam poważne problemy ze zgięciem kolana i rozprostowaniem go bez wyraźnego uczucia bólu...
Kategoria Wypady tu i ówdzie, Pstryki, MAŁOPOLSKA, ZAMKI I PAŁACE
Dane wyjazdu:
58.67 km
1.50 km teren
03:24 h
17.26 km/h:
Maks. pr.:44.60 km/h
Temperatura:-2.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cyco Fitness
Activity:)
Niedziela, 30 stycznia 2011 · dodano: 31.01.2011 | Komentarze 2
Nadszedł skądinąd dość przyjemny okres w życiu pracownika, związany z odbieraniem zaległego urlopu, który w moim przypadku wynosi aż 10 dni:) Od niedzieli do niedzieli trwa pierwszy etap regenerowania nerwów i odpoczywania od pracy.O godzinie 5 z minutami zadzwonił budzik, który próbował przypomnieć, że trzeba wstać, jeśli ma się ochotę na jakiś wojaż. Być może pogoda nie jest w 100% sprzyjająca wycieczkom rowerowym, jednak miejsce w rankingu zobowiązuje i Mateuszowi od dłuższego czasu roił się w głowie jakiś większy dystans. W momencie, gdy budzik bezskutecznie próbował przywołać mnie do świata realnego, Mateusz chyba uzmysłowił sobie, jak dalekie są te rojenia od realizacji. O 7:00 jednak nastąpiła mobilizacja - uznałam, że bez mojego towarzystwa Mateusz może jechać zbyt szybko i zrobić za dużo kilometrów, więc wstałam, by odegrać rolę V kolumny.
Pomagał mi w tym wiatr, niestrudzenie od pierwszych metrów aż do 34. kilometra - co najmniej.
Mimo, że już dawno minął wschód słońca bulwary były zalane ciepłym światłem słonecznym oraz spowite poranną mgiełką - koniecznie trzeba było to udokumentować:
Poranek na bulwarach wiślanych w Krakowie© rudzisko
Pod zamkiem widmo© rudzisko
Ptaki zaś zgodnie uznały, że ciekawiej jest bliżej dna...
Co tam ciekawego jest?© rudzisko
Choć zawsze znajdzie się ktoś, kto myśli inaczej i na ogół jest osamotniony:
Ptasi outsider© rudzisko
Piękne wrażenie tworzył szron pokrywający świat, zanim starło go ze świata słońce, świecące coraz mocniej na bezchmurnym niebie.
A wszystko skute szronem© rudzisko
Oszroniony krajobraz© rudzisko
Wyjeżdżanie pod wcale nie takie rosłe górki przychodziło mi z niemałym trudem, przypisywałam to brakowi kondycji i rowerowego ducha, ale w momencie, gdy kulałam się powoli pod kolejną górkę, a obok biegnąc truchcikiem wyśmiewała się ze mnie zgraja psów-miniaturek, stwierdziłam, że coś jeszcze musiało sprzysiąc się przeciwko mnie (pewnie w odwecie za tę V kolumnę:D). Jak się okazało, przez dłuższy czas żyłam w nieświadomości, że przerzutka 2x4 jest naprawdę przełożeniem 2x8:). Chwilę później, po udanej i jakże potrzebnej interwencji Mateusza wszystko wróciło do normy, przerzutki zaczęły reagować i przestałam się niepokoić o psie warty w kolejnych wioskach, wszak wieść się niesie...
Po wielu przestojach dotarliśmy wreszcie do Rudna. Ja wybrałam opcję dla cieniarzy i wypchałam rower pod wzgórze zamkowe, Mateusz zaś pojechał naokoło zdobyć szczyt śliską drogą asfaltową.
Ruiny zamku Tęczyn w Rudnie© rudzisko
W Rudnie wiatr stał się wreszcie sprzymierzeńcem i do Krzeszowic dotarliśmy szybciutko, gdzie zostałam wsadzona w pociąg, by nie nadwyrężać mojego i tak wątłego morale i dać Mateuszowi choć częściową szansę na sprostanie swoim rojeniom:)
Wieczorem zaś zaliczyłam 3 upadki, pierwszy z klasą na kolanko, drugi z klasą w siad skrzyżny, trzeci zupełnie bez klasy symulując ustanie wszystkich funkcji życiowych. A wszystko to mając pierwszy raz w życiu na stopach łyżwy:)
To był naprawdę dobry dzień:)
Kategoria Wypady tu i ówdzie, Pstryki, MAŁOPOLSKA, ZAMKI I PAŁACE
Dane wyjazdu:
23.33 km
0.00 km teren
01:20 h
17.50 km/h:
Maks. pr.:26.80 km/h
Temperatura:1.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cyco Fitness
Bulwary Wiślane, Zakrzówek i zakupy
Niedziela, 23 stycznia 2011 · dodano: 29.01.2011 | Komentarze 3
Była to niedziela, w dodatku niedziela podwójnie wyjątkowa: po pierwsze nie zawsze zdarza się niedziela wolna od pracy, a po drugie wolna w towarzystwie tym oto zacnym. Taką zimową niedzielę można spędzić w towarzystwie na wiele miłych, przyjemnych i przede wszystkim ciepłych sposobów. Można np. pójść na spacer (oczywiście rowerowy, gdyż towarzysz w swoim mniemaniu cierpi na chroniczny, długotrwały i nieodwracalny zanik mięśni używanych przy chodzeniu).Nie ruszyliśmy skoro świt, ani też z kopyta. Ani nie zrealizowaliśmy zamierzonego planu dotarcia na Skotniki. Ale jednak ruszyliśmy. Bulwarami. A nikt nie ruszył z nami, ani też naprzeciw, wspak i w żadną inną stronę.
Jakby na dowód, że wszystko opiera się na równowadze, opustoszałe z ludzkiego elementu bulwary obfitowały w niezliczoną ilość elementu ptasiego. A był to element przeróżnego rodzaju i równie przeróżnej reputacji: od brzydkiego kaczątka, co urosło na gęś z długą szyją, aż po ptaki, będące morską odmianą gołębia..
Wszystko wskazuje na to, że pobyt w niskiej jakości kurorcie zwanym Wisłą (w moim mniemaniu odpowiedniku literackiej rzeki Ank-Morpork), średnio zastępował słońce i morską bryzę, bo na niejednej mewiej główce widać było wyraz smutku i rezygnacji:
To nie jest mój dzień...© rudzisko
niezadowolenia i tłumionej wrogości:
I ani kroku dalej!© rudzisko
lub też wyczekiwania lepszych czasów:
Prognoza pogody© rudzisko
A prognozy wcale niepomyślne...
Opuściliśmy bulwary i skierowaliśmy siłą swoich mięśni, powoli i jednostajnie się wyziębiających, swe wiełasipiedy w stronę Zakrzówka. Nie przewidzieliśmy, że skuteczniejsze przemieszczanie w tamtych warunkach zapewniłyby nam łyżwy, a nie koła. Mateusz był chociaż uzbrojony w kolce na oponach, ja tylko we własne nerwy, w dodatku dosyć słabe... Nieobyło się więc bez stresu i podeszwowej asekuracji, ale za to obyło bez wywrotek i brzydkich słów. Wypchaliśmy rowerki pod punkt widokowy, ale że widoki były marne uwieczniłam tylko drzewko:
Samotne drzewo na Zakrzówku© rudzisko
I jednego z tych, co jak my walczy z gnuśnością, jeno ze wspomożeniem innego sprzętu...:
Perspektywa...© rudzisko
W ramach zupełnego przemarzania zatrzymaliśmy się jeszcze w drodze powrotnej na bulwarach, by uchwycić chwilowe przejaśnienie (i jak zwykle remontowany zabytkowy obiekt, który chce się sfotografować):
Kościół św. Michała Archanioła i św. Stanisława Biskupa w Krakowie zza krzaka© rudzisko
Taka oto była to niedziela:)
Kategoria Miasto, Wypady tu i ówdzie, Pstryki
Dane wyjazdu:
32.35 km
0.00 km teren
01:48 h
17.97 km/h:
Maks. pr.:53.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:220 m
Kalorie: kcal
Rower:Cyco Fitness
Bochnia-Nowy Wiśnicz
Czwartek, 6 stycznia 2011 · dodano: 12.01.2011 | Komentarze 6
W ramach darowanego przez rząd dodatkowego dnia wolnego od pracy postanowiliśmy wziąć szturmem jakiś zamek. Ponoć w małopolsce ich dostatek, a jednak wytyczenie ścieżek, którymi przebiegnie szarża, nie było wcale tak proste, nawet pan google wykazywał powściągliwość w tej materii zupełnie mu nieprzystającą... Koniec końców za cel obraliśmy poteżne mury zamku, wzniesionego w drugiej połowie XIV w., a potem wielokrotnie przebudowywanego. Wygooglowana plotka niesie, że rozgorzały spory wokół kwestii własności, więc i my postanowiliśmy ruszyć do Nowego Wiśnicza, by zatknąć swoją flagę na stosownym wzgórzu:)Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy, jeno jak to Polak ma w zwyczaju (a szczególnie ten jeden, konkretny, dobrze mi znany Polak) z pewnym poślizgiem... Konfiguracja wycieńczenia z kilku dni pracy wstecz, solidności pkp i naszego ślamazarnego tempa doprowadziła do tego, że nasze noski wytknęliśmy z norki dopiero na kilkanaście minut przed 13... Cóż, na wojny nie wyrusza się o tej porze, a już na pewno ich się wtedy nie wygrywa...
Nie da się ukryć, że złe moce górowały nad nami i ledwie wyruszyliśmy z Bochni, a już rumak Stamperowy (jako że i zwierz i jeździec dość narowisty) doznał obrażeń i trza się było zatrzymać...
Zerwany łańcuch© rudzisko
Minęło trochę czasu i mogliśmy na powrót uformować dwuosobowy szyk bojowy, wcześniej jeszcze strojąc się odpowiednio w barwy wojenne.
Czarne na białym© rudzisko
Parliśmy na przód co sił, a że tych sił jakoś we mnie nie było, to i parcie bardziej stosowne dla piechoty niż dla kawalerii.
Wjechałam do Nowego Wiśnicza w promieniach chylącego się ku zachodowi słońca, z mocno rumianym licem, bo waga mego odzienia równać by się mogła z kalibrem średniowiecznej zbroi.
Zachód Słońca, Nowy Wiśnicz© rudzisko
Nie tylko wzgórze zamkowe, ale i samo miasteczko wydaje się być miejscem urokliwym, czego nie zmącił nawet dominujący w obecnych warunkach atmosferycznych wszechobecny kolor błota.
W związku z tym, że organizacja zawiodła, a strategicznie zdecydowanie nie moglibyśmy konkurować z Napoleonem, zawróciliśmy swe rumaki, a wieżyczki zamku przybliżyliśmy sobie jeno obiektywem...
Zamek w Nowym Wiśniczu© rudzisko
W Bochni dosłownie minęliśmy się z pociągiem do Kraka, więc przez godzinę chłodziliśmy tyłki na peronie, czekając na kolejny...
Mimo wszystkich niepowodzeń, dzień darowany przez rząd uważamy za dobrze wykorzystany, a w przyszłości postanowiliśmy powtórzyć wypad w bardziej sprzyjającej aurze, która nie spowije nas zmrokiem o 16 i nie powoduje, że człowiek wygląda jak pingwin na rowerze i podobnie się porusza:)
Kategoria Wypady tu i ówdzie, Pstryki, MAŁOPOLSKA, ZAMKI I PAŁACE
Dane wyjazdu:
35.88 km
0.00 km teren
01:24 h
25.63 km/h:
Maks. pr.:46.60 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cyco Fitness
Bielsko Biała-Wilamowice-Oświęcim...
Niedziela, 14 listopada 2010 · dodano: 14.11.2010 | Komentarze 0
Czyli nazad od Pawełko_Milenków ;-).Aeroflot, Bielsko-Biała.© rudzisko
Loto, nie loto?© rudzisko
Beskid Śląski.© rudzisko
Lama, Bielsko.© rudzisko
Pawło-Mileno-Mateusz.© rudzisko
Przyczajony tygrys, ukryty Paweł ;-).© rudzisko
Bielsko-Biała, lotnisko.© rudzisko
Kategoria Wypady tu i ówdzie, Pstryki
Dane wyjazdu:
40.06 km
0.75 km teren
02:23 h
16.81 km/h:
Maks. pr.:45.10 km/h
Temperatura:13.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Cyco Fitness
Oświęcim-Bielsko Biała.
Sobota, 13 listopada 2010 · dodano: 14.11.2010 | Komentarze 0
Do Mileno_Pawełków ;-).Kościół parafialny w Wilamowicach.© rudzisko
Wilamowice, kościół.© rudzisko
Brudny Kudłaty.© rudzisko
Cycofitnesław.© rudzisko
Wilamowickie pole© rudzisko
<Opis linka.pl.xyz[/youtube]
Kategoria Wypady tu i ówdzie, Pstryki