Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi rudzisko z miasteczka Glinka/Kraków. Mam przejechane 19163.63 kilometrów w tym 295.03 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.04 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy rudzisko.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

>100

Dystans całkowity:2707.51 km (w terenie 39.22 km; 1.45%)
Czas w ruchu:141:31
Średnia prędkość:19.13 km/h
Maksymalna prędkość:67.30 km/h
Suma podjazdów:19009 m
Liczba aktywności:22
Średnio na aktywność:123.07 km i 6h 25m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
129.27 km 0.00 km teren
07:45 h 16.68 km/h:
Maks. pr.:44.90 km/h
Temperatura:9.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Ukraina-Słowacja w koszmarnym deszczu

Czwartek, 20 września 2012 · dodano: 28.10.2012 | Komentarze 0

Mimo wczesnej pobudki nie udaje nam się wyjechać przed 9. Zanim zdążymy obładować rowery sakwami, zaczyna kropić. Temperatura na razie nie jest najgorsza i wynosi 15 stopni, ale godzinę później, kiedy rozleje się na dobre, spadnie do 9. Szybko przebieram sandały na pełne buty, jednak zlewająca się woda ze spodni sprawi, że za kilkanaście minut i tak będzie w nich chlupotać... Również nasza odzież przciwdeszczowa szybko polegnie w walce z otaczającą nas aurą i dzisiejsza podróż nie będzie należeć do przyjemnych.
Droga przez Ukrainą miała być szybkim przelotem (prawie 100 km w zupełnie płaskim terenie), jednak pogoda i nawierzchnia zweryfikuje nasze poglądy.
8 kilometrów za Berehove odbijamy w mniejsze (na mapie żółte drogi) i rozpoczynamy podróż po gigantycznych wertepach (droga miejscami jest tak dziurawa, że nie da się ominąć jednej, aby nie wpaść w drugą dziurę). Prędkość oscyluje w okolicach 15-17km/h, jednak kałuże skrywają czasem głębokie dziury i powolna jazda nie uchroniła Marcina przed kapciem. Żadnego zadaszenia w pobliżu, więc dętkę trzeba wymienić na deszczu.
Kilkanaście kilometrów dalej zatrzymujemy się pod jakimś barem, pijemy ciepłą herbatę, jemy hot-dogi i robimy zakupy z mnogością woreczków w sąsiadującym sklepie. Przebieramy skarpety na suche, izolujemy kilkoma woreczkami i jedziemy do Użhorodu. W tym mieście postanawiamy się rozdzielić - Marcin z Justyną chcą przekroczyć granicę podobną metodą, jak to zrobiliśmy w Helmeu, licząc na to, że ktoś podwiezie ich w głąb Słowacji. My postanawiamy ruszyć na północ i przekroczyć granicę w Małym Bereznym. Odprowadzamy ich kawałek, po czym kierujemy się na drogę H13. Tam atakuje nas tak potworny wiatr, że nie jesteśmy w stanie przekroczyć prędkości 10km/h. Kilka kilometrów dalej droga zaczyna wić się wśród wzgórz, które osłaniają nas od wiatru. Ciągle leje. Deszcz trochę ustaje dopiero w okolicach Wielkiego Bereznego (mamy wówczas na liczniku prawie 100km). Zatrzymujemy się na przystanku, żeby skonsumować pod dachem kupione wcześniej drożdżówki, kiedy mijają nas jadący w przeciwnym kierunku rowerzyści z sakwami crosso. Okazuje się, że zamierzają pokonać podobną jak my trasę, tyle, że w przeciwnym kierunku. Chwilę z nimi rozmawiamy, życzymy powodzenia i ruszamy w stronę ukraińsko-słowackiego przejścia granicznego. Spotkani chwilę wcześniej sakwiarze mówili nam, że celnicy ukraińscy są dość podejrzliwi i że zaglądają do sakw, ale nam za każdym razem wystarczała słowna deklaracja, że nie mamy niczego do oclenia (niezależnie, czy wjeżdżaliśmy, czy wyjeżdżaliśmy z Ukrainy). Tak jest i tym razem - po stronie ukraińskiej spędzamy zaledwie minutkę i zatrzymujemy się przy słowackiej kontroli paszportowej. Celnik sprawdza nasze paszporty i informuje, że jeszcze tylko kontrola celna i możemy jechać dalej. Drugi celnik ponownie zabiera nasze paszporty, po czym wraca z pytaniem, gdzie zamierzamy nocować. Nieprzenikniona urzędnicza twarz nie wskazuje żadnych intencji, a mając świadomość nielegalności rozbijania się na dziko, wymieniamy jakieś dość odległe pole namiotowe. Próbujemy zbagatelizować argumenty, że to daleko i że już późno, ale chwilę później okazuje się, że pan celnik sam podróżuje rowerem i proponuje nam nocleg w swojej chatce działkowej. Musimy przejechać jeszcze około 20km, pójść do restauracji hotelowej i tam na niego poczekać.
Docieramy do restauracji i zastanawiamy się, że wypada tam wchodzić po całodniowej jeździe w ulewnym deszczu, ale zwycięża chęć ogrzania się (nie mamy pojęcia, ile trzeba będzie czekać na naszego dobroczyńcę). Ledwie przekraczamy próg, a już jakiś pan pyta nas, czy to my te cykloturisty, potwierdzamy, a pan dzwoni do celnika, że dotarliśmy:)
Zamawiamy herbatę, a chwilę później pojawiają się przed nami kieliszki z rumem, fundowane przez panów z sąsiedniego stolika:)
Tak rozgrzani jedziemy z Simonem na jego działkę, gdzie instruuje nas co i jak i zapuszcza taki oto cover:



W domku jest piecyk, ale niestety nie da się rozpalić, bo bardzo dymi, więc ubrania nam nie przeschną:( Poza tym jest super:)

Kategoria >100, Rumunia 2012


Dane wyjazdu:
106.87 km 0.00 km teren
05:20 h 20.04 km/h:
Maks. pr.:51.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:794 m
Kalorie: kcal

Do Helmeu i na Ukrainę

Środa, 19 września 2012 · dodano: 26.10.2012 | Komentarze 0

Dzień rozpoczynamy od podjazdu na przełęcz Huta. Droga wije się przez las, a widoki roztaczają się dopiero przy zjeździe. Zanim rozpoczniemy zjazd chwilę odpoczywamy, a Mateusz dokarmia bezpańskie psy:

Jadłodajnia:) © rudzisko


Jedziemy drogą, która prowadzi z Sighetu do Helmeu, więc oprócz zwykłego ruchu samochodowego na drodze roi się od tirów. Zjazd jest kręty i dość stromy, a światło komplikuje robienie zdjęć, więc poprzestajemy na jednym przystanku zdjęciowym i kierujemy się w stronę Certeze.

Pod słońce, przełęcz Huta © rudzisko



Wspomniana powyżej miejscowość wygląda jak Bevery Hills, w zasadzie nie było tam domu, do którego nie pasowałoby określenie willa. Wśród okalających drogę domów przechadzały się staruszki w charakterystycznych czarnych spódnicach do kolan i chustkach na głowach:) Jak kwitnie dobrobyt przy granicy z Ukrainą polecam zobaczyć tutaj.

Staramy się zboczyć z głównej drogi i niestety boczna szybko zamienia się w bruk:/ Nie znoszę bruku, choć ze wszystkich po jakich do tej pory jechałam, najgorszy jest zdecydowanie ten na Ukrainie.
Choć nawierzchnia nie należy do najlepszych, to nie można odmówić okolicy malowniczości:

Rumuńskie krajobrazy © rudzisko


Eh, ta kostka brukowa... © rudzisko


Tuż za Boinesti, Rumunia © rudzisko


Lacul Callinesti-Oas © rudzisko


Polna droga © rudzisko


Rumuńska jesień © rudzisko


W oddali majaczą góry © rudzisko


Rumuńskie górki © rudzisko


Jechanie po brukowej nawierzchni idzie nam dosyć topornie, więc dojeżdżamy do Turulung, skąd do Helmeu prowadzi nowa szeroka droga asfalotowa. Otaczające krajobrazy nadal są rolnicze, jednak zdecydowanie bardziej zmechanizowane.
Przed 15 docieramy do przejścia granicznego. Rumuński celnik pozwala nam przejechać, jednak sugeruje, że Ukraińcy mogą robić problemy, bo przejście jest drogowe. Docieramy do celnika po ukraińskiej stronie, który widząc nas popada w pewną zadumę, mówi, że z rowerami nie przejedziemy, nic nie poradzi, ale przecież możemy wsiąść do jakiegoś samochodu. Trzeba tylko zejść na bok i cierpliwie poczekać. Oczyma wyobraźni widzimy siebie, kilka godzin później, próbując znaleźć chętnych do przewiezienia. Tymczasem ukraiński celnik, później także rumuński w ciągu dosłownie 5 minut wsadzili nas do 3 kolejnych samochodów osobowych (trzeba było tylko odpiąć sakwy) załatwiając wszystko za nas z tubylcami:) wszystko odbyło się tylko za uśmiech i kilkanaście minut później jechaliśmy już po ukraińskich drogach:)

Moje dotychczasowe doświadczenia z nawierzchnią szos na Ukrainie opierały się na przejeździe po nowym asfalcie na odcinku Przemyśl - Lwów. Mylące, oj mylące.
Droga na mapie zaznaczona kolorem czerwonym fragmentami składa się z wielkiej kostki brukowej. Jest dość szeroka i jeździ po niej wszystko, ale zdecydowanie najwięcej podrasowanych ład z przyciemnianymi szybami. Dodajmy, że to wszystko jeździ jak szalone.
Zatrzymujemy się przy dużym polu na jedzonko. Ledwie rozkładamy piknikowy asortyment, a z nieba zaczynają kapać duże krople deszczu.

Po żniwach... © rudzisko


Chronimy się pod drzewem, ale deszcz jest przelotny i chwilę później może spokojnie jechać dalej. Dojeżdżamy do Berehove i zaczynamy rozglądać się za noclegiem. W końcu odnajdujemy jakiś hotel, w którym wynajmujemy pokój czteroosobowy za równowartości 26zł/os. Wieczór z ukraińską telewizją, czipsami i nemiroffem - nie ma to jak zdrowy tryb życia:)



Dane wyjazdu:
100.95 km 0.00 km teren
05:21 h 18.87 km/h:
Maks. pr.:51.70 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1176 m
Kalorie: kcal

Na hali...

Sobota, 15 września 2012 · dodano: 13.10.2012 | Komentarze 0

Poranne odwiedzenie starego miasta niweczy kiepska pogoda, więc postanawiamy zebrać się jak najszybciej i ruszyć w drogę. W obliczu jednej łazienki nie jest to łatwe, więc jeszcze na polu namiotowym jemy śniadanie i standardowo wyruszamy około 10. Kilka pierwszych kilometrów pokonujemy drogą numer 14 łączącą Sighisoarę z Sibiu, po czym odbijamy na północ. Na niebie wiszą nisko chmury i nie jest zbyt ciepło, jednak rozgrzewa nas mały podjazd od którego rozpoczynamy dzień.

Tuż za Sighisoarą © rudzisko


Taka sobie górka © rudzisko


Z powodu mało atrakcyjnej pogody nie zatrzymujemy się na zdjęcia, jednak wiatr koszmarnie wieje nam w twarz, więc kilometry przybywają powoli. Mijamy kolejne wioski, a droga malowniczo wije się wśród jabłoni i orzechowców.
Za Rigmani czeka nas bardziej stromy kawałek a później serpentynka w dół z pięknym widokiem na Mircerea Nirajului - małe, przyjemne miasteczko o madziarsko-saskiej przeszłości:

Mierculea Nirajului © rudzisko


Udokumentowane pisemnie wzmianki o miasteczku sięgają końca XVw., jednak w wyniku prac archeologicznych odkryto tu przedmioty świadczące o osadnictwie w czasach neolitycznych.
W sąsiedniej wiosce natykamy się na kordon młodych chłopaków, którzy konno i na wozach pokonują wioskę śpiewając ludowe przyśpiewki. Chwilę z nimi rozmawiamy, dowiadujemy się, że świętują dożynki, a chłopacy kosztują wina:) Nadal znajdujemy się na szeklerskiej ziemi, a mijane przez nas wioski w większości zamieszkane są przez Węgrów.

Transylwańskie dożynki, Valea © rudzisko


W ludowym stroju © rudzisko


Ze śpiewem na ustach i winem w dłoni © rudzisko


Czas ruszać dalej. Obieramy kierunek na północ, skracając nieco drogi. Mijamy pasterzy, którzy patrzą na nas lekkim niedowierzaniem, co za chwilę pojmujemy.
W Sambrias kończy się asfalt, a skrót okazuje się parszywą drogą, na którą wysypano okrągłe kamienie wielkości melonów. W dodatku zaczyna padać deszcz, co psuje efekt malowniczych wzgórz, między którymi kluczy trakt:

Tuż przed deszczem © rudzisko


Bardzo równa linia drzew © rudzisko


Stamper na parszywej drodze © rudzisko


Gdy dojeżdżamy do asfaltowej drogi deszcz pada już całkiem solidnie. Chwilę przeczekujemy na stacji benzynowej, jednak nie przestaje padać, więc jedziemy dalej. Wobec niesprzyjającej aury w Reghin odwiedzamy tylko supermarket, gdzie oblegają nas lokalni cyganie :(
Nocleg znajdujemy kilka kilometrów za Reghin na pasterskim polu. Robimy miotłę z konara i dowody niedawnej bytności owiec zostają uprzątnięte wystarczająco, aby rozbić namioty.



Dane wyjazdu:
114.36 km 0.00 km teren
06:49 h 16.78 km/h:
Maks. pr.:50.50 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Dom Polski w Rumunii

Niedziela, 9 września 2012 · dodano: 28.09.2012 | Komentarze 0

Pomimo pewnych obaw, związanych z zakupem biletów bez rezerwacji, docieramy do Czerniowców zgodnie z rozkładem. Statystyki nie wypadają zbyt korzystnie - odnotowujemy starty w kluczach i naskórku, snu prawie nie zaznaliśmy, mimo kuszetek w wagonach.. Nie ma co się użalać, więc dość szybko skręcamy rozmontowane do podróży rowery i rozpoczynamy żmudny podjazd po koszmarnej kostce brukowej. Miasto, będące w przeszłości stolicą Księstwa Bukowiny, stanowi całkiem niezły punkt wyjścia dla naszej wycieczki po rumuńskich szlakach północnej Mołdawii, Siedmiogrodu i Maramureszu. Ograniczamy się jednak tylko do przejazdu przez nie i oszczędzając czas, kierujemy się ku granicy z Rumunią. W drodze robimy kilka zdjęć, a na stacji benzynowej postanawiamy zrobić dłuższy, obiadowy postój:
Gdzieś za Czerniowcami © rudzisko


Widok z cerkwią © rudzisko


Obiadowa pauza © rudzisko


Zarówno Ukraina, jak i Rumunia borykają się z plagą bezpańskich psów (gdzieś wyczytałam, że w Rumunii przyczyna tkwi w rozporządzeniu Ceausescu, zabraniającym trzymania zwierząt domowych). Są naprawdę wszędzie, w miastach i na wsi - wystraszone, ze skulonymi uszami i podwiniętymi ogonami, z zaropiałymi oczami.

Adapter i pies © rudzisko


Dzielimy się z nimi jedzeniem i zbieramy się w drogę. Wreszcie przekraczamy granicę i docieramy do Siretu, chwilę kluczymy po miasteczku, po czym decydujemy się zmodyfikować nieco trasę (zamiast jechać do Sucevicy i Arbore udajemy się wprost do Suczawy, odwiedzając tylko Monastyr Dragomirna).
Kościół greko-katolicki w Sirecie © rudzisko


Przemierzamy łagodny krajobraz przedpola Karpat, przejeżdżając przez wioski z charakterystycznymi płotami, ławkami, zdobieniami domów, mijamy kościoły zbudowane w orientalnej dla nas estetyce.

Krajobrazy rumuńskiej bukowiny © rudzisko


Rumuńska bukowina © rudzisko


Rumuńska biserica © rudzisko


Podczas jednego z postojów na batonika w moim przednim kole pękła szprycha. Koło przestało mieścić się w ramie, konieczny była kolejna przerwa. Naprawa zajęła sporo ponad godzinę w wietrznej i chłodnej pogodzie.

Przerwa na wymianę szprychy i wycentrowanie koła © rudzisko


A wiatr dmie, że hej © rudzisko


Pozostaje nieodczuwalne praktycznie bicie góra-dół, a my powoli zmierzamy w kierunku monastyru:
Pejzaż bukowiny © rudzisko


Sielski pejzaż Bukowiny © rudzisko


Krajobraz pod słońce © rudzisko


Do monastyru jest o wiele dalej, niż przypuszczaliśmy, a mijane przez nas drogowskazy nie rozjaśniają wcale sprawy. Mijamy wioskę, w której obok siebie widzimy kilka "biseric", zapewne różnych wyznań. Do monastyru Dragomirna docieramy chwilę po zachodzi słońca.

Cerkwia Zesłania Ducha Św. otoczona jest majestatycznym ufortyfikowanym murem, który miał bronić przed kolejnymi najazdami (w tym również wojska polskiego). Burzliwa historia i zmienne wpływy widoczne są w architekturze świątyni, w której mieszają się tradycje mołdawski z azjatycką i zakaukaską ornamentyką:

Monastyr Dragomirna © rudzisko


Wieża cerkwi Dragomirna © rudzisko


Marcin i Justyna decydują się zobaczyć wnętrze kościoła, a Mateusz jedzie zobaczyć monastyr z dalszej perspektywy. Po chwili kierujemy się do Suczawy, gdzie wedle informacji wyczytanych w internecie, miały się w ten łikend odbywać Dni Polskie. Trochę czasu zajmuje nam przemierzenie miasta i odnalezienie siedziby Związku Polaków w Rumunii, więc w chwili przybycia do celu jest już ciemno. Na drzwiach odnajdujemy numer telefonu, więc postanawiamy się skontaktować, celem uzyskania noclegu. Pani Maria przez telefon informuje nas, że odwiedziła ich liczna delegacja z Polski, po której nie zdążyli posprzątać, więc nie udzielą nam nawet kawałka podłogi po ponad 100km dystansie tego dnia. Kieruje nas do "pobliskiego" hostelu, którego nazwy nie pamięta, tak samo, jak ulicy na której się mieści i którego oczywiście nie znaleźliśmy. Potwierdza się teoria, że na Polaków za granicą nie należy liczyć:( Szwędamy się po mieście próbując znaleźć jakieś miejsce noclegowe, ale hotele albo są przepełnione, albo ceny zdecydowanie przekraczają nasze możliwości.
Koniec końców noc spędzamy w pensjonacie kilka kilometrów za Suczawą(80RON za pokój dwuosobowy).



Dane wyjazdu:
101.05 km 0.00 km teren
05:32 h 18.26 km/h:
Maks. pr.:41.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Na pociąg...

Sobota, 8 września 2012 · dodano: 28.09.2012 | Komentarze 0

Przemyśl - Lwów.
Pomimo, że do Lwowa dotarliśmy w ciepłych promieniach wiszącego nisko słońca, nie udało nam się zobaczyć prawie nic... Kilka ulic centrum pokonanych na rowerze odbiera nam całą chęć do zwiedzania - dziurawe chodniki, krzywa kostka brukowa, duży ruch samochodowy, o wysokości krawężników nie wspominając...

Ukraiński przystanek © rudzisko


Krótka przerwa. © rudzisko


Lwowski dworzec © rudzisko




Dane wyjazdu:
150.49 km 8.20 km teren
08:11 h 18.39 km/h:
Maks. pr.:59.80 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1721 m
Kalorie: kcal

Same klęski

Czwartek, 16 sierpnia 2012 · dodano: 19.08.2012 | Komentarze 0

Poniższe zdjęcie stanowi chyba najlepszy komentarz do rozpoczętej wczorajszego dnia wycieczki:

Adekwatny komentarz © rudzisko


Minioną noc spędziliśmy w starym sadzie, który miał nas szczelnie oddzielać od niechcianych konfrontacji, jednak sen na posłaniu z jabłek nie należał do najbardziej komfortowych i do drogi zwlekamy się dopiero koło 8.
Później 3 złapane gumy (kilkakrotne dopompowywanie koła), zerwany hak w sakwie i zepsuty wentyl.. Do tego milion pracowniczych telefonów, czasem zupełnie absurdalnych..
Kościół Parafiany w Wietrznym © rudzisko

Cerkiew Opieki Bogurodzicy w Chyrowej © rudzisko


Stamperowe skróty © rudzisko


Cerkwia w Krempnej © rudzisko


Podkarpackie krajobrazy © rudzisko


Za przełęczą Hałbowską © rudzisko


Kościół w Myscowej © rudzisko


Zaczynamy wątpić w powodzenie wycieczki i telekonferencyjnie próbujemy obczaić jakiś powrotny pociąg do Krakowa. Kilkakrotnie zmieniamy miejscowość odjazdu, częściowo przez kończące się nigdzie skróty:

Fotografowanie © rudzisko


Podkarpacki pejzaż © rudzisko


Podkarpackie wiatraki © rudzisko


Podkarpacki widok © rudzisko


Czas ruszać w drogę © rudzisko


Zachód słońca na podkarpaciu © rudzisko


Ot taki sobie bocian © rudzisko


Ostatecznie dojeżdżamy do Tarnowa, skąd mamy około 40 minut do pociągu.



Dane wyjazdu:
121.42 km 5.18 km teren
05:59 h 20.29 km/h:
Maks. pr.:49.80 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:612 m
Kalorie: kcal

Do Babic i Rudna

Sobota, 5 maja 2012 · dodano: 05.05.2012 | Komentarze 0

Relacja innym razem:)
Chłopak na opak © rudzisko


A słońce świeci w oczy © rudzisko


Kościół w Kwaczale © rudzisko


Zamek w Rudnie © rudzisko


Widok w Tęczynku © rudzisko


Kościół w Rudnie? © rudzisko


Rzepakowe pole © rudzisko


Cel na rzepak © rudzisko




Dane wyjazdu:
107.37 km 4.12 km teren
05:55 h 18.15 km/h:
Maks. pr.:60.70 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1154 m
Kalorie: kcal

Wycieczka na 107

Niedziela, 22 kwietnia 2012 · dodano: 22.04.2012 | Komentarze 2

Od dłuższego czasu chcieliśmy zabrać naszego znajomego serwisanta, Konrada, na wycieczkę. Dziś wreszcie się ziściło:) Było zabawnie, bo Konrad naturę ma nader dziką i terenową, acz nieskorą do przekraczania rzeki w bród:) Pogoda (mimo, że chmury straszyły od co najmniej południa) dopisała i deszcz złapał nas dopiero w Kraku. Parę gniotków, zanim bateria się rozładowała:
Kościół w Królówce © rudzisko


Kościół w Królówce © rudzisko


Zamek w Nowym Wiśniczu, wieże © rudzisko


Konrad i zamek © rudzisko


W stylu Makowskiego © rudzisko


Figura w Nowym Wiśniczu © rudzisko


Kościół w Trzcianie © rudzisko



Tutaj jedna mapka z Bikeroutetoaster: Mapka

a tu następna z bikemap.net:


Dane wyjazdu:
100.17 km 0.00 km teren
06:18 h 15.90 km/h:
Maks. pr.:49.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1416 m
Kalorie: kcal

Umbria w dużym skrócie

Piątek, 6 kwietnia 2012 · dodano: 24.04.2012 | Komentarze 0

Stamper i castello di Antognolla © rudzisko


Staramy się zebrać jak najszybciej, gdyż wczorajsza burza uniemożliwiła nam wyselekcjonowanie najbardziej ustronnego miejsca z możliwych. Pierwszy podjazd zaskakuje mnie stromizną i zaczynam dzień od pchania. Mateusz dzielnie forsuje wzniesienie, po czym postanawia uwiecznić moją rowerową kompromitację. Tymczasem krzaki wzdłuż drogi miejscami przerzedzają się na tyle, aby można było zrobić zdjęcie otaczających nas wzgórz:

Umbryjskie wzgórza raz jeszcze © rudzisko


Umbryjskie wzgórza © rudzisko


Umbryjskie zbliżenie © rudzisko


Pod napotkanym kościołem odnajdujemy idealne warunki do spożycia śniadania składającego się z nabytego wczoraj w Sant Angelo in Vado bardzo kosztownego sera (ostatecznie stwierdzamy, że owo formaggio warte było swojej ceny:))
Gdzieś w drodze decydujemy, że założony plan mógł być zbyt ambitny i należy zrezygnować z odwiedzenia Asyżu (co ostatecznie okaże się błędem).

Stamper gdzieś w Umbrii © rudzisko


Póki co, obieramy główniejsze drogi, które w większości będą opadać w dół, więc jazda nimi nie będzie aż tak uciążliwa. Większe figle płatać nam będzie pogoda, która zaserwuje nam pochmurne zjazdy i słoneczne podjazdy, zupełnie na przekór naszym chęciom.

Wiosenny widok, Włochy © rudzisko


Przed nami roztacza się widok na imponujący zamek w Antognolli, w którym obecnie mieści się hotel:

Pole golfowe pod zamkiem w Antognolli © rudzisko


Wkrótce docieramy do kilku miasteczek, których nazwy nie potrafię zapamiętaćać, a chwilę później dosięgają nas deszczowe chmury. Po kilkunastu minutach jazdy w deszczu, zajeżdżamy pod parking, aby po raz pierwszy (i w gruncie rzeczy ostatni) ubrać się od stóp do głów w przeciwdeszczowe wdzianka i uchronić się choć trochę przed ulewą. Oboje odczuwamy dyskomfort w owym odzieniu i zastanawiając się, czy lepiej moknąć z zewnątrz, czy od środka docieramy nad jezioro Trasimeno. Tam zdejmujemy przeciwdeszczowe spodnie, Mateusz również kurtkę i obserwujemy iluminację na podeszczowym niebie:

Zachód słońca na Lago Trasimeno © rudzisko


Lago Trasimeno, Włochy © rudzisko


Łódeczka na jeziorze Lago Trasimeno © rudzisko


Na szukaniu noclegu zastaje nas noc - przy pierwszym zjeździe nad malutkie jeziorko Lago di Chiusi spotykamy tubylców, którzy kierują nas na camping na drugim brzegu. Wobec otaczających ciemności, przebytego dystansu i innych planów, rozglądamy się za inną dziką opcją zacumowania. Przy oględzinach pewnego pola zapadamy się konkretnie w bardzo błotniste błoto - aby ruszyć z miejsca trzeba wybrać kilka solidnych garści gliny spomiędzy sakw a hamulców. Ostatecznie rozbijamy się kilkaset metrów dalej, nad samym jeziorem, w towarzystwie krabów (a przynajmniej jednego, który miał aspirację spędzić z nami noc w namiocie).
#lat=43.280835683205&lng=12.216495&zoom=9&maptype=ts_terrain